Przejdź do treści

Pieśni o Bezpieczeństwie Sieci
blog Michała "ryśka" Woźniaka

Czemu uważam, że licencje -ND są zbędne i szkodliwe

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.
Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

AKTUALIZACJA: podkreśliłem szkodliwość niekompatybilności licencji typu “bez utworów zależnych” z licencjami wolnymi (w tym innymi licencjami CC); serdeczne podziękowania dla Carlosa Solísa za hiszpańskie tłumaczenie. ¡Gracias!

Są dwa podstawowe rodzaje argumentów za licencjami typu “bez utworów zależnych” (np. licencje Creative Commons z warunkiem -ND czy GNU Verbatim Copying License):

  • pewni autorzy nie życzą sobie, by ich dzieła były modyfikowane, przekręcane, używane w sposób, którego nie akceptują;
  • pewne dzieła (np. wyrażające czyjąś opinię) są w sposób zasadniczy innego typu, niż pozostałe rodzaje dzieł, i powinny pozostawać niezmienione.

Uważam, że oba te argumenty opierają się na założeniach, które są w sposób podstawowy błędne. Uważam, że licencje typu “bez utworów zależnych” są nieskuteczne i przynoszą efekty odwrotne do zamierzanych. Oto dlaczego.

“Nie chcę, by ktoś przekręcił moje dzieło!”

Jesteś autorem i nie życzysz sobie, by Twoje dzieło było modyfikowane lub przekręcane w taki sposób, by przekazywało coś, czego Ty nie chciałeś przekazać. Są tu dwie możliwości:

  • ktoś bierze Twoje dzieło, przekręca je i publikuje pod Twoim nazwiskiem, sugerując, że to Twoja praca i poglądy;
  • ktoś modyfikuje Twoją pracę i publikuje pod swoim imieniem jako dzieło zależne (z uznaniem autorstwa oryginału).

Pierwsza możliwość jest nielegalna niezależnie od licencji! Nikt nie ma prawa twierdzić, że jesteś autorem czegoś, czego nie stworzyłeś; nikt nie ma prawa zmodyfikować Twojego dzieła i twierdzić, że ta modyfikacja to nadal Twoje dzieło. Licencje typu -ND są tu zbędne, prawo autorskie jednoznacznie tego zabrania.

Jeżeli chodzi o drugą możliwość – stworzenie zmodyfikowanego dzieła zależnego, bez błędnego przypisywania autorstwa – moim zdaniem żadne licencyjne obostrzenia nie są tu potrzebne. Zbyt bliskie to jest zwykłej cenzurze: “nie będziesz używał słów moich przeciw mnie”; “nie podoba mi się, co chesz powiedzieć, więc wykorzystam prawo autorskie by Ci na to nie pozwolić”.

Zresztą, tworzenie parodii jest explicite dopuszczalne i chronione przez prawo autorskie. Podobnie prawo do cytatu. Żadna liczba zastrzeżeń “bez utworów zależnych” nic tu nie zmieni – Twoje opublikowane słowa będą użyte niezgodnie z Twoją wolą, czy Ci się to podoba, czy nie.

W tym sensie licencje typu “bez utworów zależnych” są nieskuteczne.

“Pewne dzieła powinny być chronione przed zmianami!”

Ten argument opiera sie na założeniu, że pewne rodzaje dzieł (pamiętniki, dokumentacja, artykuły przedstawiające prywatne opinie) w sposób zasadniczy powinny być chronione przed zmianami i zachowywane tak, jak zostały stworzone.

Przede wszystkim, wszystko co napisałem wyżej ma odniesienie i tu. Takie dzieła i tak nie mogą być “modyfikowane”, każda “modyfikacja” jest w istocie stworzeniem dzieła zależnego, nikt (zgodnie z prawem) nie może twierdzić, że oryginalny autor jest autorem “zmodyfikowanego” dzieła zależnego. Takie prace również mogą być cytowane i parodiowane, niezależnie od ewentualnego warunku “bez utworów zależnych”. Ten warunek jest nieskuteczny.

Warunek ten jednak powstrzymuje innych przed działaniami, które zwykle uznalibyśmy za pożądane. Jak rozwinięcie jakiejś pracy, dodanie lepszych argumentów czy stworzenie bardziej aktualnej wersji. Lub jak tłumaczenie dzieła na inny język, by szerzej krzewić wiedzę i argumenty w nim zawarte. Tego typu działania są pozytywne, ale ludzie, którzy chcieli by je być może wykonać będą zwracać uwagę na licencję, z której dowiedzą się, że nie mają prawa tych działań wykonać…

Co ważniejsze, ten argument zakłada, że jest tylko jeden kontekst, w którym dzieło może być wykorzystane. Np. “esej o wolnym oprogramowaniu” – jako artykuł do przeczytania i czerpania argumentów. Lub “pamiętnik” jako dokument historyczny, opisujący poglądy i dzieje autora.

Dzieła mogą jednak być wykorzystywane w wielu różnych kontekstach, i zwykle tak się właśnie dzieje.

Wystarczy wyobrazić sobie nauczyciela informatyki, który wykorzystuje rzeczony esej o wolnym oprogramowaniu jako materiał edukacyjny, modyfikując go tylko nieznacznie tak, by uczniowie mogli go lepiej zrozumieć, lub wykorzystujący go jako punkt wyjścia dyskusji na zajęciach. “Bez utworów zależnych” nie pozwoliło by na takie użycie.

Artyści często wykorzystują pewne nieartystyczne “materiały” w swych dziełach – za przykład może posłużyć “Fontanna” Duchampa. “Pamiętnik” czy “artykuł przedstawiający opinię” łatwo mogły by zostać wykorzystane w kontekście “artystycznym”, choćby jako źródło tekstów do jakiegoś konkursu elektrybałtów. Przykładem podobnej zmiany kontekstu jest HaikuLeaks.

Jestem pewien, że moglibyśmy znaleźć podobne haiku w dokumentacji GNU, w dokumentach progranmowych FSF, w dokumentacji Linuksa. “Bez utworów zależnych” nie pozwoliło by nikomu na takie wykorzystanie – i twierdzę, że jest to autentyczna strata.

W tym więc sensie klauzule “bez utworów zależnych” są kontrproduktywne.

Zaciemnianie dyskusji

Licencje “bez utworów zależnych” jest też zasadniczo szkodliwa.

Przez nie trudniej wyjaśnić, czym są wolne licencje. Wiele osób jest przekonanych, że dowolna licencja z rodziny CC czy stajni GNU jest licencją wolną. Tymczasem licencje CC-*-ND oraz GNU Verbatim nie mogą być za takie uznawane. Rozróżnienei to jest zarazem kluczowe, jak i trudne do wyjaśnienia.

Licencje te powodują też fragmentację całego korpusu dzieł licencjonowanych na licencjach CC i GNU: pewne takie dzieła (nieraz dystrybuowane w ramach tego samego systemu operacyjnego lub umieszczone w tym samym repozytorium) są licencjonowane w sposób niekompatybilny z pozostałymi dziełami w tym systemie czy repozytorium. Pewne (właśnie te na licencjach “bez utworów zależnych”) nie mogą być modyfikowane czy używane w nowych dziełach, podczas gdy inne – tak.

To powoduje, że sytuacja jest niejasna i utrudnia zarówno wyjaśnienie, czym są wolne licencje, jak i wykorzystanie dzieł na nich rozpowszechnianych.

TL;DR

  • Licencje “bez utworów zależnych” nie chronią przed tym, przed czym chcemy, by chroniły (albo dlatego, że jest to jednoznacznie dopuszczone przez prawo autorskie, albo dlatego, że już samo prawo autorskie tego zabrania);
  • utrudniają jednocześnie robienie rzeczy, które uznawane są za pozytywne lub interesujące;
  • a zarazem utrudniają promowanie wolnych licencji i dzieł na nich rozpowszechnianych.