--- title: >- Ból, blizny, dziewczyny i wiosła date: 2011-08-18 21:12 modified: 2011-08-18 21:12 lang: pl authors: rysiek tags: - ancient - personal - sailing status: published pinned: false --- ``` Ból przemija! Dziewczyny lubią blizny! Chwała jest wieczna! ``` Kiedyś muszę Konstruktorom pogratulować hasła, idealnie podsumowuje Międzynarodowe Długodystansowe Mistrzostwa Polski w klasie DZ. W tym roku statystyki są mordercze (jak zwykle zresztą): najlepsze ekipy szły 16-18 godzin na wiosłach, minimum 20 godzin w sumie na wodzie... ...jednym słowem, **taka** impreza! ## Ekipa Ekipa regatowa absolutnie mistrzowska: - **Chomik** na sterze ogarniał dezetę i pogodę z maestrią, którą można tylko podziwiać z rozdziawioną buzią; - **Fala** i **Przemek** byli niesamowici jeżeli chodzi o pomoc organizacyjną, ogarnianie przygotowania, i niezastąpieni na wodzie; Fala przy tym był fantastycznym wzorowym (w sensie wioślarzem), Przemek zaś swym wesołym spokojem trzymał morale śródokręcia powyżej punktu buntu; - **Złoty**, jak zawsze, służył swym ogromnym doświadczeniem, i gdzie mógł oferował nieocenioną pomoc (z której skwapliwie korzystaliśmy); - **Grześ** był ostoją spokoju i potężnym zastrzykiem energii, czy na wiosłach czy na żaglach zawsze można było na nim polegać w stu procentach i bez zająknienia; - **Jurek** ogarniał oko i sekcję dziobową, i robił to świetnie -- przy czym sekcja dziobowa odpowiedzialna była za podejmowanie karteczek na czekpointach, co, wbrew obawom, szło znakomicie za każdym razem; - **Mery** jak nietrudno się domyślić trollowała po całości całą załogę i kogo popadnie na wodzie -- co było nieocenione przy próbie utrzymania morale powyżej poziomu zwodowania sterników i wypicia całego rumu (którego rzecz jasna nie mieliśmy na pokładzie); - **Ula** i **Dasia** zdecydowanie obaliły mit, który niektórzy (chciałbym w tym miejscu pozdrowić mojego ojca) szerzą, że "dziewczyny nie dadzą rady"; absolutnie radę dały, i to w pięknym stylu; - **Kamilowi**, którego udało się skaptować dosłownie na dzień przed regatami, przypadło m.in. wiosłowanie na dziobowej ławce, co -- ze względu na czułą bliskość knag na grotmaszcie -- nie było specjalnie łatwe; - **Jasio**, mimo młodego wieku, po prostu robił swoje -- nie było mu łatwo, ale nie skarżył się, dawał z siebie wszystko; bez chwili namysłu wziąłbym go do załogi i następnym razem. Lecz to tylko część Ekipy -- była bowiem jeszcze... ## Ground Crew Ekipa lądowa jeszcze lepsza: z 26 załóg startujących my mieliśmy najbardziej zajefantastyczny -- nie bójmy się tego słowa użyć! -- ground support, a kto twierdzi inaczej, ten dostanie w ryj (żeby nie było, to cytat jest, z Dudka; znaczy, kultura). Na każdym -- **każdym jednym** -- czekpoincie, dopływając, już z daleka słyszeliśmy skandowanie "Hempe Tuje!", zaś odebranie każdej karteczki kwitowane było piskiem i krzykiem (co miało swą ogromną rolę zarówno przy dobudzaniu wioślarzy jak i przy psychologicznej wojnie z pozostałymi załogami). Na bieżąco też mieliśmy pełną informację na wszystkie ważne tematy (jak pogoda; czy będzie drugi Sztynort; kto jest w naszej klasie). Basia, obie Anie, Karolina, Asia, Marta -- byłyście niezastąpione; jeżeli nie macie nic do roboty za rok, nie wyobrażam sobie ekipy lądowej bez Was! ## Przygotowania Spora (aczkolwiek moim zdaniem wciąż zbyt mała) część obu Ekip pojawiła się na Mazurach już na tydzień przed regatami. Trzeba było opływać dezetę, wykonać wszystkie drobne i większe przeróbki, które naszym zdaniem były niezbędne, przećwiczyć najważniejsze manewry -- wiosłowanie, kładzenie i stawianie masztów, stawianie i zrzucanie żagli. Przez tydzień nie udał się zrobić wszystkiego, przede wszystkim nie wszystko udało się przećwiczyć, ale wiemy, że za rok zbieramy się wcześniej i pełniejszą ekipą. I niech nas kto zatrzyma! ## Regaty Start (obowiązkowo) na żaglach, jedna długość z linii startowej do pierwszej boi na wiatr, po nawrotce -- trzeba już było odpalić wiosła, na czym zyskaliśmy kilka ładnych minut przewagi nad wieloma innymi załogami. Potem było tylko lepiej. Żagle stawialiśmy tylko w przedburzowych podmuchach, lub kiedy kompletnie nie mieliśmy już sił. Udało nam się płynnie wejść na Dobskie, trochę tylko zbyt późno postawiliśmy żagle i zbyt mało zyskaliśmy na podmuchu przed burzą -- błąd, którego już więcej nie popełniliśmy. Całe Dobskie, w obie strony, i połowę Darginu (niemal aż do Mostu Sztynorckiego) ostro ścigaliśmy się z ekipą *Bocianiego Gniazda* (która później okazała się ekipą zwycięską w naszej klasie). Co oni nadrobili na wiosłach, my skutecznie niwelowaliśmy na żaglach... aż przestało wiać i zostaliśmy daleko w tyle. Most Sztynorcki był nerwowym przejściem, pierwsze kładzenie masztów w sytuacji regatowej. Dzięki wykonanemu w ostatniej chwili patentowi Złotego udało się maszty położyć i postawić sprawnie, na Mamrach już byliśmy gotowi do postawienia żagli. To też zrobiliśmy, łapiąc podmuch czoła burzy mniej-więcej w 3/4 drogi do przesmyku na Święcajty -- tu zasługa Chomika, który bezbłędnie i co do minuty wyczuł, kiedy i jak powieje. Na Święcajtach trochę zbyt długo zabarłożyliśmy na żaglach na słabym wietrze: raz, że mieliśmy nadzieję na kolejny podmuch; dwa, że bardzo potrzebowaliśmy odpoczynku od wiosłowania i szansy na jakiś posiłek. W *Ognistym Ptaku* wciąż byliśmy trzeci, lecz *Komodor* (którego klasy nie znaliśmy) dogonił nas znacznie od Mostu. Wiosłowanie z powrotem do przesmyku i dalej na Mamry szło już dobrze, wpadliśmy w rytm i po prostu szliśmy. Na Mamrach, idąc na wiosłach pod wiatr (i mając nadzieję na skorzystanie z niego w drodze powrotnej), jeszcze przed Węgorzewem (na jakieś 300m przed wejściem na Węgorapę), daliśmy się wyprzedzić *Komodorowi* -- sądząc, że nie jesteśmy w tej samej klasie. Błędu tego nie udało się odrobić już do mety, choć niewiele brakowało. Węgorapa, Węgorzewo, Karteczka, Węgorapa, Mamry. Tam wiatr niestety ucichł i szanse na dogonienie *Komodora* stopniały, choć ten najwyraźniej poszedł zbyt na zachód miast na południowy zachód i Most. Był odcinek na wiosłach, po czym udało się postawić żagle i osiągnąć prędkość powyżej wiosłowej -- zasłużona chwila odpoczynku. Kardynałki minęliśmy w odległości kontaktowej, wchodząc na Kirsajty zrzuciliśmy żagle i przygotowaliśmy się do kładzenia masztów. I, cóż, wstyd się przyznać -- zgubiliśmy się na Kirsajtach! A dokładniej: nie trafiliśmy w przesmyk na Most i musieliśmy zrobić małe kółko. Małe -- ale 10min w plecy. Te 10 minut mogło nam dać trzecie miejsce... Maszty, Most, maszty w górę, na Darginie znów wiało na tyle, że postawiliśmy żagle. Bardzo ładnie zrobiliśmy Dargin i Kisajno po czym zupełnie niepotrzebnie halsowaliśmy się ponad godzinę przy Dębowej Górce. Po fakcie oczywiste było, że trzeba było rzucić żagle i iść na wiosłach, ale była 3 nad ranem, my byliśmy zmęczeni, nikt nie chciał znów wisieć na wiośle... Popełniliśmy błąd. Za Dębową Górką zrzuciliśmy żagle i na wiosłach szliśmy na boję przy Almaturze. Oczywiście nikt nie poinformował nas, że będzie ona oznaczona czerwonym, migającym światłem -- gdyby nie doświadczenia z lat poprzednich mielibyśmy problem z trafieniem nań. Mając nadzieję na pełny kurs na Sztynort wiosłowaliśmy żwawo -- niestety, wiatr ucichł i czekało nas wiosłowanie aż za wyspy; tam postawiliśmy żagle w ramach chwili odpoczynku. Kanał Sztynorcki znaleźliśmy bez problemu, na jeziorku okazało się, że *Komodor* jest w odległości kontaktowej. Nabraliśmy nadziei i na wyjściu z kanałku na Dargin mieliśmy niecałe 700m straty. Niestety, źle wyczuliśmy wiatr, za późno przeszliśmy na wiosła i znów szansa na podium wyślizgnęła nam się z rąk. Dalej wiosła. Na patelni przed Almaturem, wiedząc, że mamy jeszcze jeden Sztynort do zrobienia, znów nabraliśmy nadziei -- *Komodor* wyraźnie osłabł, my zaś wiosłowaliśmy wspaniale. Wyraźnie skróciliśmy dystans, na boi brakowało nam może 100m! Co więcej -- *Komodor* spływał do portu, a sędziowie krzyczeli nam na boi, że jesteśmy trzeci! Po telefonicznym uzgodnieniu co i jak z sędziami okazało się, że jeśli zdążylibyśmy zrobić jeszcze Sztynort przed 12:00 (było po 9:00), wskoczymy przed *Komodora*, który z drugiego Sztynortu zrezygnował. Zapaliliśmy się i obraliśmy kurs na Dębową Górkę, jednak szybkie obliczenia odarły nas ze złudzeń -- potrzebowalibyśmy minimum 5-ciu godzin. Mieliśmy niecałe 3. Zawróciliśmy, spokojnie i równym rytmem powiosłowaliśmy do portu. Ostatecznie zajęliśmy miejsce 4., za *Komodorem* z brązem, *Zakarą* -- wieloletnimi mistrzami -- ze srebrem i *Bocianim Gniazdem*, które sięgnęło po w pełni zasłużone złoto. ## Trzy słowa do sędziów prowadzących Pozwolę sobie zacytować jednego z członków załogi: > No żesz cholera jasna, sędzia reprezentuje Polski Związek Żeglarski i urząd sędziowski, powinien do cholery wyglądać tak, by reprezentować je godnie! Nie mówiąc już o tym, że mi, jako startującemu w regatach -- i to ciężkich! -- też szacunek się należy. Nie ująłbym tego lepiej. Ta akurat wypowiedź dotyczyła stroju głównego sędziego na łódce sędziowskiej na starcie (tudzież stroju tego dotkliwego braku -- nadwaga i gynekomastia nigdy przyjemnym widokiem nie są), ale spokojnie mogłaby dotyczyć niemal każdego aspektu sędziowania... Od ***materiałów***: *na mapach macie zaznaczoną trasę; tym zielonym fragmentem się nie przejmujcie, to błąd, to nieważne*, jakby wykonanie kolejnego ksera i 4 maźnięcia flamastrem przekraczały możliwości składu sędziowskiego. Przez ***mylenie się we własnoręcznie stworzonej terminologii***: *oni startują w klasie klasycznej sztynorckiej*, przy czym kadłuby ciężkie sztynorckie startowały w klasie "tradycyjnej", kadłuby lekkie -- w "klasycznej" (dobór terminologii bardzo niefortunny i mylący, ale niewątpliwie dzieło składu sędziowskiego, więc przynajmniej jego członkowie powinni ją opanować). Aż po najbardziej podstawowe aspekty sędziowania, jak ***ustalanie miejscówki na mecie***: przekraczając linię mety dostaliśmy informację, że jesteśmy na pozycji trzeciej w klasie; ponieważ z naszych wyliczeń wynikało, że jesteśmy na pozycji czwartej, 15min później, po dobiciu do kei, udaliśmy się z Chomikiem do składu sędziowskiego (tak, ***dokładnie*** tych samych osób, które chwilę wcześniej krzyczały nam "jesteście trzeci") celem potwierdzenia -- odpowiedź brzmiała "nie wiemy, musimy to policzyć, jak wszyscy spłyną"; po spłynięciu wszystkich i udaniu się do składu sędziowskiego po raz kolejny, tenże dopiero przy mnie ustalał, że "hmmm, chyba trzeci, *ex aequo* z Komodorem; ale nie, Komodor był 100m przed nimi... no tak, to chyba czwarci". Zaś wniesienie protestu -- 200zł, do kieszeni sędziów, za samo rozpatrzenie. Szlag człowieka trafia. ## I ciepłe słowo dla Organizatorów Bez dwóch zdań, profesjonalizm Organizatorów spełnił wszelkie oczekiwania, głównie dlatego, że oczekiwania te były, dzięki doświadczeniu ze wszystkich poprzednich startów, odpowiednio obniżone. Jak zwykle panowała dezinformacja; jak zwykle pewne ustalenia zmieniały się na bieżąco, bo któraś załoga sobie tak zażyczyła; jak zwykle wszystko trzeba było sprawdzać po kilka razy, bo komunikacja nawet pomiędzy samymi organizatorami pozostawiała wiele do życzenia... Słowem, jak zwykle na almaturowych regatach. Tu wielki apel: błagam, Panowie Organizatorzy! Podarujcie sobie wszystkie swoje dramatycznego poziomu żarty. Naprawdę, stereotypy dotyczące płci, rasy, wieku i tak dalej nie są odpowiednim tematem żartów na zamknięciu regat mających rangę Mistrzostw Polski. Jestem pewien, że ewentualne obrażenie kogoś nie jest tu celowe i przemyślane, dlatego też odbieram to tylko jako żenujące, nie zaś po prostu -- chamskie. W każdym jednak wypadku jest nie na miejscu. ## A za rok Za rok też przyjedziemy! Ogólne wrażenie jest takie, że było ciężko, nawet bardzo; nie każdy z nas nastawił się na tak ciężkie regaty; nie każdy miał ochotę walczyć o miejsce -- choć wszyscy dawali z siebie wszystko na każdym etapie regat; spora część jednak zgadza się, że było warto! Zdecydowanie mamy poczucie, że czegoś dokonaliśmy, poznaliśmy swoje granice i przesunęliśmy je być może kawałek dalej, poznaliśmy też swoje możliwości.