--- title: >- E-Podręczniki, Johnny Mnemonic, biznes i Sieć date: 2011-10-02 11:30 modified: 2011-10-02 11:30 lang: pl authors: rysiek tags: - ancient status: published pinned: false --- Ostatnio obejrzałem sobie wreszcie [cyberpunkowy](http://pl.wikipedia.org/wiki/Cyberpunk) klasyk -- *[Johnny Mnemonic](http://pl.wikipedia.org/wiki/Johnny_Mnemonic)*. Przy okazji (umysł mój dziwnymi ścieżkami chodzi) zauważyłem pewien schemat, który jest rzecz jasna świetnym fundamentem dla fabuły (choćby *Johnny'ego Mnemonica* właśnie), ale leży też u sedna wielu problemów ważniejszych i aktualnych. Schemat: - jest jakiś poważny problem - istnieje rozwiązanie skuteczne, zdecydowanie pożądane dla ogółu, ale nie stosowane - stosowane jest rozwiązanie cząstkowe, najbardziej zyskowne dla jakiejś grupy kosztem społeczeństwa Jak to wygląda w praktyce? *Johnny Mnemonic*: - szaleje globalna epidemia; - wielka korporacja farmaceutyczna ma opracowany lek, który może wyleczyć na stałe; - sprzedają jednak (za grubą kasę) leki, które leczą tylko objawowo. To teraz do kwestii szerszych i bardziej ważkich. E-Podręczniki: - edukacja jest kluczowa, ale podręczniki drogie; - można by opublikować e-podręczniki na wolnych licencjach, rok rocznie oszczędność rzędu kilkuset złotych per uczeń; - to by nie było rzecz jasna zyskowne dla wydawców, więc kosztem rodziców i dzieci publikuje się papierowe podręczniki -- które nie dość, że są drogie, to jeszcze niepraktyczne (pozdrawiam tu też ortopedów zmagających się z wykrzywionymi przez [6-kilogramowe plecaki](http://www.jelonka.com/?mod=news&scr=single&evt=init&article=22601) kręgosłupami). Kultura w erze cyfrowej: - kultura, by się rozwijać, potrzebuje możliwości cytowania i konsumowania dzieł, te jednak są częstokroć tak zamknięte w kleszczach skomplikowanych praw autorskich, że niemożliwe jest ich wykorzystanie; - można by zdigitalizować i wypuścić wszystko w sieć na wolnych licencjach, artyści zarobią swoje z datków i koncertów, ew. licencji na użycie komercyjne (np. odtwarzanie w pubach); - to jednak oznacza zbyt małe zyski dla pośredników (notabene kompletnie zbędnych w sytuacji, w której każdy artysta może bez specjalnego wysiłku dotrzeć ze swoim dziełem do odbiorców -- przez Internet), więc zamiast tego [zmienia się prawo](http://pl.wikipedia.org/wiki/ACTA), niszczy [domenę publiczną](http://koed.org.pl/2010/01/obchody-dnia-domeny-publicznej-2010/), i tak dalej. Niektóre przypadki są bardziej jednoznaczne i czarno-białe, niektóre wikłają się w odcienie szarości. Jeżeli idzie o e-podręczniki, oszacujmy, co jest ważniejsze dla naszego społeczeństwa -- istnienie firm wydających podręczniki i zdywersyfikowanego rynku (lub: "bałaganu w podręcznikach"), czy tania edukacja dla naszych potomków. A potem sfinansujmy z kiesy państwowej stworzenie e-podręcznika (może np. w drodze konkursu?) i wydajmy go na wolnej licencji, w otwartym formacie, w Internecie. Podobnie z kulturą. Przykłady wykonawców udostępniających swą muzykę po prostu w Sieci (jak [Radiohead](http://pl.wikipedia.org/wiki/Radiohead#In_Rainbows_i_praca_niezale.C5.BCna_.282005.E2.80.93obecnie.29) czy z naszego podwórka [Masala Soundsystem](http://soundcloud.com/masalasound)) oraz ogromnych społeczności twórców, wykonawców i odbiorców (jak [Jamendo](http://www.jamendo.com/pl/)) pokazują, że model ten się sprawdza. Zresztą nie tylko w muzyce -- również w produkcji wideo (choćby [Pioneer One](http://www.pioneerone.tv/)) czy grach komputerowych (ogromny sukces i kolejne edycje [Humble Indie Bundle](http://www.humblebundle.com/)). Wolny rynek nie jest dobrem samym w sobie, nie jest wartością absolutną. Jest środkiem do celu. Czasem środek jest nieskuteczny i niepotrzebny, istnieje bowiem cel ważniejszy niż ten realizowany przy jego pomocy. Jak edukacja. Czasem znów jego działanie jest zakłócone (tu: przez lobbying i praktycznie nieograniczone zasoby dużych graczy) i potrzebne są konkretne zmiany, by mógł faktycznie zadziałać. Jak w przypadku kultury w Sieci.