Przejdź do treści

Pieśni o Bezpieczeństwie Sieci
blog Michała "ryśka" Woźniaka

Partia 2.0

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.
Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

Partie polityczne kojarzą się z wielkimi molochami, konglomeratami ludzi i idei, żerującymi na bieżących wydarzeniach politycznych i nastrojach społecznych w celu uzyskania władzy. Władzy traktowanej jako cel sam w sobie, jako podstawowy powód i sens istnienia partii. Programy takich molochów idei to zwykle potężne, ogromne teksty zawierające kolosalną ilość informacji dotyczących szczegółowego stanowiska danej partii w bodaj każdej możliwej kwestii.

To rodzi wiele problemów. Po pierwsze podejście machiavelliczne, żądza władzy jak najpełniejszej – wszak tylko mając jej pełnię można realizować tak skomplikowany, rozbudowany program.

Po drugie, faktyczna niemożliwość dokonania racjonalnego wyboru przy urnie: w tak ogromnym labiryncie programów partii trudno jest nawigować, zaś nawet jeśli się to uda, rozbija się to zwykle o konstatację, że z partią A zgadzamy się np. w kwestiach ekonomicznych, a z partią B w społecznych. I głosuj, człowieku!

Kończy się więc albo wyborem dokonanym na podstawie przesłanek całkowicie niemerytorycznych, zwykle w postaci “kupienia” populistycznych haseł czy dowolnego tematu zastępczego (jak małżeństwa homoseksualne, które powinny być już dawno zalegalizowane, pod jaką bądź nazwą; czy aborcja, wokół której debata nie jest nawet w najmniejszym stopniu oparta na jakichkolwiek przesłankach merytorycznych); albo głosowaniem na konkretną osobę, którą nam na przykład Latarnik Wyborczy wskazał jako najbardziej odpowiadającą naszym poglądom (co w Polsce ma mały sens, ze względu na nieszczęsne listy wyborcze).

Czy nadszedł więc czas na Partie 2.0?

Uważam, że tak. Najwyższy czas na partie zadaniowe, tworzone w celu wprowadzenia bardzo konkretnych zmian w rzeczywistości (np. “reforma prawa autorskiego legalizująca niekomercyjne nieodpłatne wykorzystanie dzieł”). Partii traktowanych od początku do końca jako narzędzie, nie jako cel; partii, które szukają różnorodnych metod realizacji ich zadania – bo przecież wiele można zdziałać bez wchodzenia do Sejmu czy Senatu.

I co równie ważne – partii inaczej zarządzanych. Dość już partii wodzowskich, skupionych wokół charyzmatycznego lidera realizującego rękami członków swoją własną politykę. Czas na demokrację bezpośrednią, na przykład w formie Demokracji Płynnej. Potrzeba partii podejmujących możliwie wiele decyzji w sposób możliwie inkluzywny; partii, w których każdy członek ma faktyczny głos, a głosował po linii partii w sprawach mieszczących się w jej zadaniu będzie zwyczajnie dlatego, że jego celem nie jest utrzymanie władzy, lecz dokonanie tej właśnie konkretnej zmiany w rzeczywistości.

Takie małe, zadaniowe partie wydają się też ciekawą odpowiedzią na antagonizację społeczeństwa przez te duże, tradycyjne partie-molochy. Partie zadaniowe chętniej będą ze sobą współpracowały w kwestiach nie mieszczących się bezpośrednio w ich “zadaniu”; być może będą też chętniej głosowały za realizacją zadań innych partii, o ile nie są sprzeczne z ich własnym zadaniem.

By zaś uniknąć przekształcenia się takiej zadaniowej partii w partię-molocha, partie takie mogłyby umieścić w swoim statucie zapis jednoznacznie rozwiązujący partię po wykonaniu zadania.