Przejdź do treści

Pieśni o Bezpieczeństwie Sieci
blog Michała "ryśka" Woźniaka

Programiści WiOO i aktywiści otwartej sieci też są ludźmi

Trudno mi uwierzyć, że muszę o tym pisać, ale:
Programiści rozwijający wolne i otwarte oprogramowanie oraz aktywiści otwartej sieci, bezinteresownie utrzymujący niezależnie usługi sieciowe, też są ludźmi.

Wygląda na to, że ten fakt jest wyjątkowo trudny do przetrawienia dla naukowców (w tym, najwyraźniej, również osób odpowiedzialnych za etyczną ocenę proponowanych badań). Ostatnie zamieszanie związane z Princeton-Radboud Study on Privacy Law Implementation (“Badanie wdrożenia regulacji związanych z prywatności, prowadzone przez Princeton-Radboud”) dobrze to ilustruje.

“To nie jest badanie skupiające się na ludziach”

Pomysł badania wydaje się prosty: weźmy listę “popularnych” stron internetowych (według listy Tranco, stworzonej z myślą o badaniach naukowych), wyślijmy wiadomości e-mail na związane z domenami tych stron adresy, które (jak można się spodziewać) są obserwowane przez ich administratorów w kontekście zapytań związanych z prywatnością (np. privacy@example.com), i użyjmy odpowiedzi do oszacowania stanu wdrożenia CCPA i RODO. Brzmi dobrze!

Było jednak z tym badaniem kilka problemów:

Wyobraźmy sobie teraz, że prowadzimy mały, niezależny serwis mediów społecznościowych, i dostajemy maila (brzmiącego, jakby został wysłany przez prawnika), który powołuje się na regulacje prawne dotyczące prywatności, o których nawet nie słyszeliśmy. Wiadomość kończy się tym zdaniem:

Oczekuję odpowiedzi bez zbędnej zwłoki, najwyżej w ciągu 45 dni od otrzymania niniejszej wiadomości, zgodnie z Sekcją 1798.130 Kodeksu Postępowania Cywilnego Stanu Kalifornia.

Czas dzwonić do prawnika? To może szybko wygenerować spore koszty. Czy można tę wiadomość po prostu zignorować? To się może skończyć jeszcze bardziej kosztownym procesem sądowym. Więc zaczynamy się martwić, nie spać po nocach, w związku z czymś, co brzmi całkiem poważnie, ale ostatecznie okazuje się po prostu czymś, co jakiś badacz uznał za “badanie nie skupiające się na ludziach”.

Odczłowieczanie

FAQ tego badania konsekwentnie mówi o “witrynach internetowych”, i “kontaktowaniu się z witrynami internetowymi”, i tak dalej, tak jakby to oznaczało, że nie dotknie to żadnych osób zajmujących się ich administrowaniem i odpowiadaniem na te e-maile. Na przykład (tłumaczenie i pogrubienie moje):

Co jeśli strona zignoruje e-mail, który jest częścią tego badania?

Nie wiadomo nam o żadnych negatywnych konsekwencjach braku odpowiedzi ze strony witryny internetowej na e-mail wysłany w ramach niniejszego badania. Nie będziemy wysyłać ponagleń dotyczących wiadomości, na które witryny internetowe nie odpowiedziały, i nie będziemy publikować nazw witryn w kontekście konkretnych odpowiedzi w naszym badaniu.

Niestety, nikt tego nie powiedział administratorce małej instancji niezależnych mediów społecznościowych, która być może nadal martwi się (lub nawet wydaje pieniądze na prawnika) tymi wiadomościami. Ale bez obaw, Princeton University Institutional Review Board uznało, że “to nie jest badanie prowadzone na ludziach”. Wszystko gra!

To nie jest pierwszy raz, gdy takie odczłowieczanie ma miejsce. Jakiś czas temy badacze z University of Minnesota przeprowadzili badanie, które polegało na proponowaniu zmian kodu jądra Linuksa celowo zawierających błędy.

Nalegali, że “studiowali tylko proces rozwoju”, jakoś umknął im fakt, że ten proces oparty jest na pracy konkretnych osób, z których wiele wkłada własny, prywatny czas wolny i energię w pracę nad jądrem Linuksa. Deweloperzy nie byli zadowoleni.

Ostatecznie badacze musieli przeprosić za brak empatii wobec programistów pracujących nad jądrem Linuksa i szacunku dla ich czasu.

Dygresja: branie “otwartości” na poważnie

Osobiście wydaje mi się, że jest to powiązane z szerszym problemem tego, jak wiele osób nie traktuje społeczności skupionych na (szeroko pojętej) otwartości poważnie.

W przypadku badania uniwersytetu Princeton, szereg osób administrujących instancjami Fediverse dostało te wiadomości. Badanie University of Minnesota dotknęło deweloperów jądra Linuksa. W obu przypadkach ich trud (zarządzanie serwerami niezależnych mediów społecznościowych; rozwój wolnego oprogramowania) nie były najwyraźniej uznane jako poważne czy istotne – nawet jeśli ich efekt (np. jądro Linuksa) uznany za poważny był.

Dostrzegam to w innych sytuacjach: ludzie dużo narzekają na Big Tech i “Platformy”, ale na sugestię, że Fediverse może być sensowną alternatywą (w sensie usługi, ale też w sensie modelu finansowania), reagują protekcjonalnym machnięciem ręki. Obserwuję to od lat również w kontekście wolnego oprogramowania.

A tymczasem publicznie wyautowany sprawca nadużyć, Facebook, zmienia sobie nazwę na Meta, i natychmiast wszyscy grzecznie debatują o tym, jak mądra i błyskotliwa jest to zmiana.

Badacz człowiekowi wilkiem?

Nieumiejętność rozpoznania przez badaczy człowieczeństwa w twórcach wolnego oprogramowania czy osobach administrujących małymi, niezależnymi witrynami czy usługami jest martwiąca. Jeszcze bardziej martwiący jest fakt, że nawet ciała zajmujące się oceną potencjalnych problemów etycznych badań naukowych popełniają ten sam błąd.

Natomiast marnowanie, w celu przeprowadzenia tego typu nieprzemyślanych badań, cennych zasobów (czasu, energii) aktywistycznych administratorek i administratorów czy twórców wolnego oprogramowania jest po prostu hańbą. Zraża do badaczy grupę osób głęboko zaangażowanych w kwestie prywatności, i to w momencie, w którym badania dotyczące prywatności i praw cyfrowych są absolutnie kluczowe.