Skip to main content

Songs on the Security of Networks
a blog by Michał "rysiek" Woźniak

Otwórzmy edukację

This is an ancient post, published more than 4 years ago.
As such, it might not anymore reflect the views of the author or the state of the world. It is provided as historical record.
Sorry, this is not available in English, displaying in: Polski.

Wyobraźmy sobie, że chcemy kupić młotek, dowiadujemy się jednak, że aby go używać zaakceptować musimy licencję, która zabrania nam m.in. wbijania gwoździ produkowanych przez kogokolwiek innego, niż producent młotka, oraz użyczania młotka innym (np. sąsiadowi czy rodzinie); nie wolno nam też rozkładać młotka na części (np. w celu ulepszenia lub naprawy), ani używać młotka w pracy zarobkowej – to wymagało by wykupienia dodatkowej, znacznie droższej licencji.

Nie pomylę się zapewne, gdy powiem: większość z nas uzna taką sytuację za absurdalną i po prostu pójdzie kupić młotek gdzie indziej. Na jakiej podstawie producent młotka rości sobie prawo do decydowania, co mogę zrobić z należącym do mnie narzędziem?

Niestety, wiele narzędzi, których dziś używamy na co dzień, obwarowanych jest właśnie takimi zasadami. I o ile to, na jakie licencje i ograniczenia zgadzamy się w zaciszu domowym, to nasza prywatna sprawa, o tyle sytuacja, w której nauczyciel nie może udostępnić uczniowi narzędzi czy materiałów, które są niezbędne do nauki, ze względu na interesy firm trzecich – jest dla mnie sytuacją nie do zaakceptowania.

Nie chodzi o cenę

Wbrew wypowiedziom najczęściej bodaj pojawiającym się w debacie o otwartych zasobach edukacyjnych w Polsce (a takim zasobem mają być e-podręczniki), w otwartej edukacji i wolnym oprogramowaniu wcale nie chodzi o pieniądze. Chodzi przede wszystkim o wolność.

O to, by nauczyciel mógł wziąć materiały edukacyjne, i stworzyć na ich podstawie materiał dostosowany do grupy, z którą ma zajęcia. Oraz o to, by mógł te materiały – zarówno źródłowe, jak i przetworzone – przekazać swoim uczniom, ich rodzicom, czy innym nauczycielom, krzewiąc w ten sposób wiedzę jeszcze skuteczniej. I by mógł to wszystko zrobić bez obawy, że narusza czyjąś “własność intelektualną”.

Recepta na sukces

Aby było to możliwe, narzędzia i materiały, z których korzystamy w procesie edukacji (i poza nim) muszą być wolne od obwarowań licencyjnych uniemożliwiających bądź utrudniających ich użycie, przetworzenie, rozpowszechnianie. Takie wolne materiały już istnieją – doskonały przykładem jest tu Wikipedia czy portal Wolne Lektury. Wszystkie niemal materiały, które tam znajdziemy, dostępne są na wolnych licencjach, co oznacza, że prawo ich wykorzystania, rozpowszechniania i tworzenia na ich podstawie ma każdy.

Obwarowania licencyjne nie mogą również dotyczyć oprogramowania, którego musimy użyć, by móc skorzystać z dobrodziejstw wolnych zasobów edukacyjnych. Cóż bowiem z tego, że dostanę otwarty podręcznik, jeśli mogę go odczytać czy przetworzyć wyłącznie wykorzystując oprogramowanie drogie lub takie, którego licencja zabrania mi rozpowszechniania dalej efektów mojej pracy? Zatem wszystkie materiały na wolnych licencjach powinny być dostępne w formie zrozumiałej przez wolne oprogramowanie (które, notabene, na ogół jest darmowe).

Jest jeszcze trzeci warunek: podobnie jak licencja na materiały edukacyjne nie może wykluczać żadnego ich użycia, i podobnie jak sposób ich podania (a więc np. format pliku, w którym są rozpowszechniane) nie może wykluczać użytkowników takiego czy innego oprogramowania, ich forma nie może również wykluczać osób niepełnosprawnych. Na przykład osoby niewidome, korzystające z czytników ekranu, nie są w stanie skorzystać z treści w postaci obrazków – wystarczy jednak dodać do tych obrazków w odpowiedni sposób dobry opis, by problem rozwiązać.

Otwartość a sprawa Polska

Choć wszystko to wydaje się dość niekontrowersyjne, wypromowanie takiego podejścia w Polsce zajęło Koalicji Otwartej Edukacji całe lata.

Dziś jednak, dzięki współpracy szeregu organizacji promujących otwartość w zastosowaniach edukacyjnych, dołączając jak co roku do globalnych obchodów trwającego właśnie Tygodnia Otwartej Edukacji, możemy wskazywać na konkretne projekty polskiego rządu, które tych trzech zasad się trzymają. Jak choćby projekt e-podręczników do kształcenia ogólnego.

Głodne mózgi

W cyfrowym świecie zapewnienie dostępu do edukacji i narzędzi jest z jednej strony znacznie łatwiejsze, z drugiej – nieco trudniejsze, niż w odniesieniu do narzędzi czy materiałów fizycznych.

Łatwiejsze, ponieważ o ile nie możemy zwyczajnie “skopiować” młotka, bez problemu poradzimy sobie ze skopiowaniem tekstu, materiału audio-video czy programu. Trudniejsze, ponieważ za tym, by utrudnić nam to kopiowanie stoją ogromne interesy.

Co oznacza, że nie istnieje dziś żadna techniczna bariera przed tym, by nakarmić wszystkie mózgi głodne wiedzy. Każdy umysł ludzki rozwija się, jeżeli jest karmiony wiedzą, my zaś pierwszy raz w historii możemy niemal bez kosztów każdemu tę wiedzę zapewnić!

Niestety, wciąż pojawiają się głosy, że jest to nieopłacalne. Nie dlatego, że kosztowałoby zbyt dużo – nie! Dlatego, że kosztowałoby zbyt mało.

Kwestia kontroli

Wykorzystując i tworząc otwarte zasoby edukacyjne, czy używając wolnego oprogramowania, wykorzystujemy narzędzia, nad którymi zachowujemy kontrolę. Producent młotka nie powinien móc decydować, co możemy z nim zrobić – nie musimy się na to również zgadzać w przypadku narzędzi cyfrowych.

I znów: nie chodzi o cenę. Są narzędzia darmowe, które nas ograniczają (np. popularnego komunikatora VoIP nie możemy, zgodnie z licencją, dać znajomemu, mimo że jest bezpłatny). Warto zwracać uwagę na to, czy oprogramowanie, z którego korzystamy, nie próbuje decydować za nas, co nam wolno, a czego nie.

Jak wszak zachować wpływ na gospodarkę i budować samorządność, jeśli nie mamy wpływu na narzędzia, z których korzystamy, i materiały, z których się uczymy?


Tekst powstał w ramach działań Koalicji Otwartej Edukacji wokół Tygodnia Otwartej Edukacji.