Worst. Woodstock. Ever!
No niech będzie, nie “ever” – ale z tych, na których byłem spokojnie. Największym failem tegorocznego Woodstocku było oczywiście Prodigy. Najlepszą stroną – organizacja. Ale od początku.
Pociągi¶
Przy wszystkich “ciepłych słowach”, których adresatem, jak co roku, było PKP, muszę przyznać, że byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. Siedzicie? Uwaga: pierwszy raz miałem okazję jechać pociągiem łudstokowym, który ruszył i dojechał zgodnie z rozkładem, a na łudstoku byłem już 5 razy.
Oczywiście poza tym niewiele się zmieniło – każdy z pociągów to była jedna wielka impreza, aczkolwiek tym razem (kolejna nowość) w obie strony nikt w wagonie nie miał gitary.
Generalnie pociągi na plus i wielkie gratulacje dla PKP za ogarnięcie!
Na polu¶
Tłoczno, oczywiście. Jak cholera. Według różnych szacunków w momencie kulminacyjnym było od 650 tysięcy do ok. 1 miliona ludzi. To 1.5 do 2 razy więcej, niż w zeszłym roku.
Dotychczas zawsze łudstokowiczów przyjeżdżających po raz kolejny (a zatem i rozumiejących atmosferę, znających niepisane zasady i trzymających pewien poziom) było zdecydowanie więcej, niż nuworyszów, którzy przy takiej przewadze liczebnej szybko się uczyli i uspokajali. W tym roku było dokładnie na odwrót. Łudstok 2011 można spokojnie określić mianem “najazd barbarzyńców” (choć rzecz jasna z przymrużonym nieco okiem).
Atmosfera na polu i ogólnie była średnia; brakowało tej (słabej bo słabej, ale zawsze) więzi, tworzącej się niepostrzeżenie między łudstokowiczami. A to właśnie ta więź pomagała stworzyć atmosferę, z której łudstok słynął, i która – dla mnie osobiście – była ważniejsza niż…
Akademia Sztuk Przepięknych¶
ASP błyszczała jak zwykle i była to zdecydowanie jedna z kilku łudstokowych “instytucji”, które zdecydowanie utrzymały wysoki poziom (pozostałe to Pokojowy Patrol oraz Pokojowa Wioska Kryszny).
Wojciech Mann niestety nie dojechał, ale reszta zaplanowanych zajęć odbyła się zgodnie z planem; ja miałem przyjemność uczestniczyć w warsztatach kabaretowych, prowadzonych brawurowo, z jajem i wyczuciem ludzi przez Inicjatywę Sceniczą Fruuu. Kupa śmiechu, mnóstwo dobrej zabawy i świetne ćwiczenie w improwizacji kabaretowej.
Koncerty i zespoły¶
Te zaś w tym roku były dość nierówne, w ciekawy sposób. Na głównej scenie koncertowały zespoły, które mnie osobiście mało interesowały; jak zwykle dla mnie główna zabawa była na scenie folkowej vel “małej”. Fantastyczne koncerty dały ekipy grające muzykę bałkańską i okołobałkańską (“Czaj Szukarije” poszło co najmniej dwa jeśli nie trzy razy i za każdym rozgrzały publikę do białości).
Niestety wielkim nieporozumieniem okazał się koncert pewniaka, na który bardzo się nastawiałem – Carrantouhil, nie wiedzieć czemu, doszedł do kilku niepojętych dla mnie wniosków… Powiedzmy, że wpuszczenie Marka Belki na scenę (obrazek maluję: tłum łudstokowych brudasów, w tym niżej podpisany, pod sceną, w czerni, glanach i tak dalej; na scenie Carrantouhil w standardowym, malowniczym outourage’u; wchodzi Marek Belka: spodnie w kancik, koszula biała z krótkim rękawem; drewno i żal) jeszcze nie było błędem dramatycznym. Natomiast zaśpiewanie z nim “Szła dzieweczka” dla bliżej nieokreślonej pary zaręczonych gdzieś w tłumie już było. Poza tym nie rozumiem, czemu zamiast zagrać kilka świetnych kawałków muzyki irlandzkiej, z której słyną, postanowili wejść w rockowo-jazzowe eksperymenty…
Ot i właśnie rzeczony ciekawy sposób – nieznane, niszowe ekipy dawały czadu; ciała zaś dawały pewniaki. Jak na przykład…
Prodigy¶
O mamo, nawet nie wiem, gdzie zacząć! Wielka Gwiazda vel. Prodiż postanowili na ten przykład, że… każą ustawić barierki pod sceną. Pozwólcie, że dla tych-co-nie-byli wyjaśnię absurd: Scena Główna na Przystanku Woodstock ma 3m od ziemi do poziomu, po którym kroczą artyści. Trzy metry zbitych desek. Szanse, że ktoś wtargnie na scenę żadne lub mniejsze, a oznacza to, że ludzie sami trzymają się w bezpiecznej od sceny odległości (inaczej bowiem nic by nie widzieli). Czyli i tak, i tak bezpośrednio pod sceną jest ok. 4-5m pustej przestrzeni, dzięki czemu nie ma tłoku i obawy zgniecenia czy zadeptania. No i jest to też korytarz dla Pokojowego Patrolu w razie medycznej potrzeby.
Tak więc barierki. Totalnie zbędne, ale jak chcą, proszę! Znajdą się na łudstoku barierki. Oczywistą odpowiedzią publiki było – naturalnie – tłoczenie się przy barierkach, co przy półmilionowym (jak nie lepiej) tłumie nie jest ani fajne, ani bezpieczne. Oczywiście Prodigy zdawało sobie z tego sprawę, więc kilkakroć w ciągu koncertu krzyczeli do tłumu, by… odsunął się od barierek…
…totalnie zbędnych…
…które sami kazali ustawić.
Ale to nie wszystko! Owóż nasze gwiazdy (których muzykę uwielbiam) stwierdziły też najwyraźniej, że – będąc pierwszy raz na łudstocku i (z tego co mi wiadomo) pierwszy raz występując przed publiką większą niż 100 tysięcy ludzi – sami lepiej wiedzą, jak nagłośnić ten teren. Efekt? Stojąc między dwoma wieżami nagłośnieniowymi oraz vis-a-vis głównych głośników mogliśmy spokojnie rozmawiać bez obawy niezrozumienia i bez podnoszenia głosu. Momentami (nie żartuję) zastanawialiśmy się a). czy właśnie nie grają kolejnego kawałka; b). jaki to jest w zasadzie kawałek.
Jak już było coś słychać, to zwykle basy i niewiele więcej. Było tak “dobrze”, że (tego nigdy nie było na Przystanku!) publika zaczęła skandować “głośniej! głośniej!”.
Słowem, pierdolnięcia za grosz. Na koncercie Prodigy. Na łudstoku.
I kończymy¶
Na ratunek na szczęście przyszedł Łąki Łan, który bezpośrednio po Prodiżu dał koncert z pierdolnięciem, że aż miło. Stąd też wiemy, że to nie dźwięk ogólnie, a tylko na koncercie Prodiża był skopany.
Po Łąki Łan zakończenie, kima w namiocie – i w pociąg.
Deser¶
Na deser, wybór żartów na temat Prodigy, zasłyszanych po koncercie na łudstok i w pociągu:
- Bo to nie Prodigy było, a polski zespół Podrygi.
- Prodigy – kiepski support Łąki Łan
- Dobrze, że na koniec zagrała jakaś gwiazda… sensie: Łąki Łan