Siła woli, wydajność i rower
Przeczytałem właśnie świetny artykuł na temat siły woli, uzależnień i wydajności; jeśli jeszcze go nie znacie, gorąco polecam (wraz z jego inspiracją).
Po lekturze doszedłem do dwu wniosków, jednego bardziej sobistego, drugiego zdecydowanie ogólnego.
Osobisty poniekąd wynika z tego, że – gdy mieszkalem na warszawskich przedmieściach – co dzień minimum 30 minut spędzałem na rowerze; był to zwyczajnie najlepszy (dla mnie) środek transportu. Zawsze uważałem, że największą tego zaletą był ruch fizyczny – dzień w dzień, słońce, deszcz, wiatr czy śnieg, minimum 30 minut spędzałem na rowerze.
Podrapany artykułem w mózg uświadomiłem sobie drugą potężną zaletę: codziennie miałem minimum 30 minut niczym nie zakłócanego czasu sam na sam ze sobą i swoimi myślami. Wtem przypomniałem sobie jak dużo udawało mi się przemyśleć w ciągu tych wycieczek. Chyba muszę zacząć znów rowerować (lub może chodzić regularnie na basen?), z obu powodów.
Wniosek bardziej ogólny ma dodatkowe założenie: istnieje kontinuum typów ludzi, od całkowicie skupionych, posiadających potężną siłę woli (za czym idzie duża wydajność) po jednej stronie spektrum, po całkowicie zdezorganizowanych, napędzanych przede wszystkim impulsami i pragnieniami (a zatem i mniej produktywnych) po stronie drugiej – ja zaś jestem pewnie gdzieś po środku. Zaznaczam tu, że “wydajność” czy “produktywność” rozumiem tu szerzej niż “wydajność/produktywność w pracy”, zgodnie z rozumieniem z oryginalnego tekstu.
I dochodzimy do sedna: mam wrażenie, że niemal wszystkie agendy marketingowe, ekonomiczne, polityczne jakiejkolwiek liczącej się siły (czy to korporacji, czy to partii politycznej, itp.) są tworzone z myślą o tych mniej skoncentrowanych, bardziej będących na wodzy pragnień, po prostu ponieważ tak jest łatwiej. Ale to jeszcze nie wszystko! Wydaje się, że są one tworzone wręcz z założeniem aktywnego działania mającego na celu powodowanie, by jak najwięcej ludzi “przesunąć” ze strony “silnej woli i produktywności” na stronę “słabych wolą, impulsywnych konsumentów” (sic!).
A to już jest i straszne, i niedopuszczalne.