Przejdź do treści

Pieśni o Bezpieczeństwie Sieci
blog Michała "ryśka" Woźniaka

Regaty utracone

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.

Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

Po raz kolejny – siódmy już – wziąłem udział w Międzynarodowych Długodystansowych Mistrzostwach Polski w Klasie DZ, organizowanych przez Stowarzyszenie “Mazurska Szkoła Żeglarstwa” oraz Międzynarodowe Centrum Żeglarstwa i Turystyki Wodnej (czyli tak zwany “Almatur”) w Giżycku. I po raz kolejny przekonałem się, że nawet najlepszy pomysł – a pomysł długodystansowych, niemalże 24-godzinnych regat wiosłowo-żaglowych na Mazurach jest pomysłem doskonałym! – można koncertowo zepsuć fatalnym wykonaniem.

Do tego stopnia, że mimo doskonałej zabawy na wodzie, mimo tak zwanego niedźwiedziego mięsa, świetnej atmosfery między załogami i zaciętej, satysfakcjonującej rywalizacji – nie wiem, czy w przyszłym roku wystartuję.

Baza

Bazą Regat jest dawny Almatur, znany mazurskim żeglarzom relikt PRL-u nad Kisajnem, który ostatnimi czasy aktywnie stara się promować swoją nową nazwę – “Międzynarodowe Centrum Żeglarstwa i Turystyki Wodnej”, najwyraźniej w płonnym przekonaniu, że stosowanie zaklęcia “międzynarodowy” (“Międzynarodowe Centrum…”; “Międzynarodowe Mistrzostwa…”) odwróci uwagę od długiej listy podstawowych braków.

Malowniczo położony, nieźle skomunikowany ośrodek nie posiada infrastruktury, umiejętności ani najwyraźniej chęci(!) obsłużenia porządnie regat, w których jeszcze parę lat temu startowało ponad 40 załóg: jak łatwo policzyć, przy średniej wielkości załodze na poziomie 8 osób oznacza to ponad 300 uczestników, co wydawać by się mogło łakomym kąskiem. Wygląda jednak na to, że dla MCŻiTW takie (nagłe? niespodziewane?) obłożenie stanowi jedynie problem (wyraźnie daje się to odczuć, więc plus za szczerość w kontaktach).

Obsługa portu oraz pracownicy recepcji (z nielicznymi, szczytnymi wyjątkami) traktują uczestników jak namolnych petentów, zawracających im niepotrzebnie ich szacowne cztery litery swoimi nieistotnymi problemami. Przepływ informacji pomiędzy pracownikami MCŻiTW jest bliski zera – próba wypożyczenia na czas regat żaglówki zarezerwowanej osobiście i potwierdzonej telefonicznie okazała się zadaniem niemożliwym.

Główna baza noclegowa to kilkanaście domków typu Brda oraz pokoje w nieco (ale tylko nieco!) bardziej cywilizowanych murowanych domkach. O węzeł sanitarny w pokoju można nawet nie pytać. Jak się dowiedziałem, telewizor i radio są ponoć na wyposażeniu pokojów, jednak w pokoju, który miałem okazję zwiedzać obsługa z rozbrajającą szczerością zakomunikowała, że są – ale nie działają.

Domki Brda składają się z kilku malutkich klitek jedno- do trzy-osobowych, co samo w sobie nie jest specjalnie problematyczne – mają swój klimat i są znacznie lepszym wyjściem, niż namiot, zwłaszcza, że można wziąć cały domek na potrzeby załogi. Co jest problematyczne, to to, że niestety klucz do drzwi wejściowych jest jeden. Najwyraźniej nikt nie wpadł na pomysł, że możliwość otwarcia i zamknięcia domku przydała by się każdemu posiadaczowi klucza do dowolnego z pokojów wewnątrz. To oczywiście rodzi sytuacje komiczne z serii “gdzie jest klucz”.

Prysznice, miło mi zakomunikować, są (płatne). Razem z toaletami (bezpłatnymi). W wydzielonym budynku. O ile jednak toalety (w standardzie nieco lepszym niż sławojki) czynne są całą dobę, o tyle prysznice – przynajmniej w teorii – od 09:00 do 11:00 rano oraz od 18:00 do 21:00 wieczorem. W teorii, ponieważ gdy zechcesz, drogi kliencie, skorzystać z prysznica na pół godziny przed końcem wieczornego terminu, pocałować możesz klamkę. Próba wyjaśnienia sprawy na recepcji skończy się skwitowaniem “zapewne pani opłaty za prysznice miała źle ustawiony zegarek”. Zapewne…

Tematem samym w sobie jest “Kawiarnia Szklanka”, czyli parodia bazy gastronomicznej (doskonale wpasowująca się wystrojem i nastrojem do skansenu czasów dawno i słusznie minionych, jaki stanowi reszta ośrodka), której właściciel narzeka na brak konkurencji i zbyt duży – jego zdaniem – ruch w czasie regat. Bareja pękłby z dumy!

Zjedzenie zwykłej jajecznicy jest przygodą na minimum 45 minut, i to jedynie wtedy, gdy “jest luz”, czyli gdy liczba jednoczesnych zamówień nie przekracza 3. Po przekroczeniu tej liczby magicznej nikt nie zagwarantuje nam ani kiedy, ani co tak naprawdę dostaniemy; miewa to w sobie nieco uroku i zapewnia dreszczyk emocji, jednak nie tego oczekuję po śniadaniu przed wyjściem na 20-godzinne regaty…

Nie dziwi więc, że w tym roku jedynie 20 dezet stanęło w szranki, a bardzo ciekawa i przyciągająca stały skład sympatycznych załóg na interesujących jednostkach klasa Open pozostała całkowicie pusta.

Zespół regat

W porównaniu z rokiem ubiegłym (i poprzednimi) skład sędziowski zmienił się o tyle, że w tym roku Przewodniczącą Składu Sędziowskiego była p. Dorota Michalczyk. Nadzieje na to, że zmiana sędziego głównego zmieni cokolwiek w stylu i jakości sędziowania niestety okazały się płonne. Poziom sędziowania odpowiadał w stu procentach poziomowi bazy regat oraz poziomowi organizatora.

Słowem, jak zwykle spotkaliśmy się z daleko posuniętym brakiem koordynacji, kompetencji, wyczucia oraz… zwykłego szacunku dla załóg.

To stało się ewidentne już na odprawie sterników, na której – jak się okazało – dopiero ustalana była trasa. Do tego momentu ustalone było jedynie, że nie będzie punktu trasy w Węgorzewie, ze względu na konieczność przewiosłowania Węgorapy (co przy ograniczonej w tym roku dopuszczalnej ilości wioseł mogło by być problematyczne dla części załóg).

Podczas odprawy dyskutowane(!) były zatem kolejne warianty punktu trasy na północy jeziora Mamry, co okazało się przedsięwzięciem dość karkołomnym, jako że przedstawiciel organizatora p. Winiarczyk (jak sam przyznał) “nie był tam od 20 lat”.

Ostatecznie stanęło na przystani na Mamerkach, tuż obok wejścia do Kanału Mazurskiego. Wybór o tyle problematyczny, że jest to miejsce niezmiernie popularne pośród żeglarzy, nie posiada przy tym wygodnego punktu do odbioru karteczek potwierdzających zaliczenie punktu – co zostało zasygnalizowane p. Winiarczykowi oraz sędziom przez część sterników. Przedstawiciel organizatora regat skwitował to krótko, mówiąc, że “jakoś będziecie musieli Państwo tam dopłynąć” oraz “tam jest płytko, można wyskoczyć i podejść”, prezentując jednocześnie brak szacunku dla załóg oraz niezważanie na ich bezpieczeństwo (proszę sobie wyobrazić nocne podejście kilku załóg na raz, gdy niezbędne okazało by się wyskoczenie załogantów do wody pomiędzy ścigające się łódki!).

Sugestia postawienia na wodzie motorówki na kotwicy, która była by bezpiecznym i wysuniętym punktem odbioru karteczek zbita została pytaniem retorycznym, “czyja miała by to być motorówka” (choć oczywiste wydaje się, że mogła by to być motorówka organizatora).

Jak okazało się na miejscu, punkt był kompletnie nieprzygotowany, przy kei faktycznie stały postronne żaglówki, a właściciel przystani dowiedział się o tym, że służyć będzie ona za punkt trasy regatom… w momencie przyjazdu przedstawicieli składu sędziowskiego, który (jak dowiedzieliśmy się od osób na lądzie) po prostu bezceremonialnie przystąpił do swoich czynności. Znów brak szacunku dla załóg, dla osób postronnych, dla wymogów bezpieczeństwa.

Efekt? Zderzenie jednej z uczestniczących w regatach łodzi z przycumowaną przy kei żaglówką, uszkodzone jarzmo steru, załogant w wodzie; wzajemne żale, strata czasu, niepotrzebny stres zarówno dla regatowców jak i dla niczego nie spodziewających się żeglarzy przy spokojnej, wydawać by się mogło, przystani na Mamerkach…

W trakcie odprawy dowiedzieliśmy się, że ze względu na kłopoty z dotarciem na czas jednej z załóg start zostanie przesunięty z godziny 13:00 na 13:30. To rzecz jasna nie budziło specjalnych wątpliwości, wszystkie obecne załogi solidarnie zgodziły się na takie rozwiązanie. Wzięliśmy więc materiały dla załóg (szumna w istocie nazwa – składały się z informacji pisemnej, zawierającej zresztą błędnie podane daty, oraz niewyraźnego ksero mapy akwenu – w tym roku nawet bez zaznaczonej trasy!) i udaliśmy się do łodzi.

Na wodę wyszliśmy ok. godziny 12:30, by mieć czas zająć pozycję, sprawdzić sprzęt, “opływać się” chwilę przed startem. Gdy zbliżała się wyczekiwana godzina startu, obserwowaliśmy kolejne sygnały procedury (5min, 4min, 1min, start) wypracowując sobie pozycję, która pozwoliła nam jako pierwszej załodze przekroczyć linię startu…

…Po to tylko, by zauważyć po paru minutach, że załogi, które wraz z nami wystartowały, kolejno zaczynają wracać za linię startu. Nie było wprawdzie flagi falstartu zbiorowego, jednak najwyraźniej coś było nie tak – postanowiliśmy więc i my wrócić i dowiedzieć się, co się dzieje.

Okazało się, że sędziowie postanowili poczekać dodatkowe 15 minut na spóźnioną załogę i odwołali start sygnałem, który nie został wcześniej zakomunikowany żadnej z załóg! Rzecz jasna, nikt nie został również powiadomiony telefonicznie bądź SMSem, mimo iż numery do wszystkich załóg sędziowie mieli.

Wróciliśmy więc za linię startu, nie mieliśmy już jednak możliwości wypracować tak dobrej pozycji jak przy pierwszym podejściu.

Już w trakcie biegu (po kilku godzinach od startu) sędziowie postanowili podjąć decyzję (czy gremialnie, czy jednoosobowo w osobie sędziego na motorówce pod Gilmą, nie dowiemy się pewnie nigdy) o dopuszczeniu do użycia na trasie czterech wioseł przy postawionych jednocześnie żaglach, pod warunkiem, “że będzie słaby wiatr”.

Ostrość kryterium odpowiada przejrzystości decyzji i skuteczności poinformowania załóg, które w zdecydowanej większości nie otrzymały tej informacji z pierwszej ręki od sędziego pod Gilmą; sędziowie nie skorzystali też (znów!) z numerów, które zbierali na odprawie sterników… My o tej decyzji dowiedzieliśmy się, wraz z większością uczestników, w porcie po zakończeniu biegu. Oczywiście widzieliśmy kilka załóg korzystających z nowych zasad. Nie wiedząc o zmianie, spodziewaliśmy się zgłosić to sędziom w trybie protestu – do czego oczywiście w tej sytuacji nie doszło.

W związku z tą niejasną, dziwną sytuacją doszło natomiast nawet do zwrócenia medali przez jedną z załóg. Okazało się bowiem, że nawet sędzia główna nie zarejestrowała informacji, że na czterech wiosłach i żaglach jednocześnie jednak można…

Kolejną wizjonerską decyzją sędziów było ustalenie kierunku ruchu na boi w Giżycku. Mijając boję jako boję kursową załogi miały brać ją burtą lewą; mijając boję jako wyznaczającą metę – burtą prawą. Biorąc pod uwagę, że stawka (jak co roku, nie było to więc zaskakujące w najmniejszym stopniu) rozciągnęła się znacznie, a boję tę mijało się na trasie jako boję kursową 2 razy (plus raz jako wyznaczającą metę), jestem ciekaw jak sędziowie wyobrażali sobie sytuację, w której załoga mająca przed sobą jeszcze Sztynort wchodzi na boję tak, by wziąć ją burtą lewą, gdy w tym samym momencie załoga kończąca bieg wchodzi na nią od drugiej strony. Co by się działo, gdy z którejkolwiek strony trwa walka o miejsce?

Bo przecież szanowny skład sędziowski na pewno przewidział taką sytuację i brał ją pod uwagę?..

Utracona szansa

Międzynarodowe Długodystansowe Mistrzostwa Polski w Klasie DZ mają wspaniałą formułę, niespotykaną przy żadnych innych regatach organizowanych na Wielkich Jeziorach Mazurskich. Regularnie ściągają załogi z Czech, Niemiec, Łotwy czy Litwy. Z niewielkimi tylko wyjątkami wśród załóg panuje atmosfera koleżeńskiej rywalizacji – załogi, które najbardziej zacięcie walczą na wodzie, najbardziej serdecznie gratulują sobie wzajemnie walki i zwycięstwa na lądzie (o czym miałem się okazję przekonać po wielokroć).

A jednak z roku na rok załóg jest mniej, czego najdobitniejszym wyrazem jest pusta w tym roku klasa Open. W świetle nieprofesjonalnej organizacji, słabej pracy sędziów, nieliczenia się z załogami – nie może to jednak dziwić.

Szkoda wielka, bo regaty te miały wspaniały potencjał.