Skip to main content

Songs on the Security of Networks
a blog by Michał "rysiek" Woźniak

Nie wszystko korpo co o wolności w Internecie

This is an ancient post, published more than 4 years ago.

As such, it might not anymore reflect the views of the author or the state of the world. It is provided as historical record.

Sorry, this is not available in English, displaying in: Polski.

Gdy tekst zaczyna się od “bardzo cenię twórczość autora/ki X” można domniemywać, że będzie on polemiką. Tak jest i w tym wypadku – jakkolwiek bowiem bardzo cenię wiele tekstów Wojciecha Orlińskiego (zwłaszcza te dotykające problemu nadzoru w Internecie), to z wieloma jego tezami zgodzić się nie mogę.

Nie mogę się na przykład zgodzić z tezą, że “wolność w Internecie” jest jedynie pustym frazesem, a wszelkie debaty na ten temat są tak naprawdę wyłącznie rozgrywkami między korporacjami.

Po pierwsze dlatego, że sensowność argumentu nie zależy od tego, kto go wygłasza. To, czy (jak pisze Orliński) “Tarkowski cytujący Lipszyca cytującego Lessiga” w istocie zacytował kogoś, czyja praca pośrednio lub bezpośrednio finansowana jest z budżetu korporacji, nie ma specjalnego znaczenia dla jakości i ważkości cytatu.

Nie mówiąc już o tym, że (skoro zaglądamy ludziom do portfeli i na konta) Orliński sam przecież pracuje w korporacji. Ciekaw jestem jak radzi sobie z tą swoją wewnętrzną sprzecznością.

Po drugie, nazywanie mnie “korporacyjnym lobbystą” (co, notabene, zdarza się nie tylko Orlińskiemu) w najlepszym wypadku mogę potraktować jako wyraz niedoinformowania (nigdy nie pracowałem w korporacji; organizacja, którą reprezentuję, nigdy nie była sponsorowana przez korporację), w najgorszym – jako celowy zabieg mający mnie i moje poglądy zdyskredytować.

Fundacja Wolnego i Otwartego Oprogramowania (i ja, jako jej reprezentant) brała w ciągu ostatnich lat udział w wielu debatach dotykających problemu wolności i praw człowieka w dobie cyfrowej. Od Rejestru Stron i Usług Niedozwolonych, przez implementację dyrektywy audiowizualnej oraz krytykowane przez GIODO proponowane porozumienie dostawców treści z dostawcami usług internetowych, aż po ACTA i obecnie kwestię e-podręczników. Zawsze staliśmy po stronie ochrony wolności obywateli.

Podczas tych debat miałem przyjemność ścierać się z korporacjami z dowolnej ze stron zarysowanych przez Orlińskiego – i z dostawcami treści (przy okazji ACTA), i z dostawcami usług internetowych (przy okazji tematu neutralności sieciowej), i ze znienawidzonym przez Orlińskiego (w tym punkcie się zgadzamy) Google (gdy tylko dyskusja schodzi na temat prywatności).

W przeciwieństwie jednak do profesjonalnych lobbystów korporacyjnych nie stoi za mną sztab prawników i nieograniczony niemal budżet. Nierzadko robię to w czasie wolnym, dla idei. Choć może się to Orlińskiemu w głowie nie mieści, są jeszcze ludzie poświęcający swój czas i energię pro publico bono. Znam bardzo wiele takich osób. Często pracują w organizacjach pozarządowych.

Nazywanie ich – i mnie – “korporacyjnymi lobbystami” jest zwyczajnie krzywdzące.

Po trzecie wreszcie, jest to wygodny wytrych, pozwalający Orlińskiemu na całkowite pominięcie kwestii merytorycznych. Zamiast wysilać się i nurkować w niełatwy, skomplikowany temat wolności w nowym i wciąż niezrozumiałym, wciąż zmieniającym się medium, jakim jest Internet (10 lat temu nie było Facebooka, a pierwsze metody mobilnego dostępu do Internetu miały pojawić się w ciągu 1.5 roku), po prostu maluje on wszystkich, których poglądy nie do końca odpowiadają jego wizji świata, jako lobbystów na smyczy i garnuszku korporacji.

A to już jest zwyczajnie niebezpieczne. Potrzebujemy żywej, merytorycznej debaty o prawach i wolnościach w Internecie, politycy zaś wolą pod byle pretekstem zamiatać ją pod dywan. “To i tak są rozgrywki korporacyjne” jest właśnie takim wygodnym pretekstem. Orliński ułatwia tym samym ignorowanie istotnych argumentów, m.in. organizacji pozarządowych, które nie są wszystkie (zapewniam, wiem z pierwszej ręki) słupami korporacji.

Oczywiście mógłbym w tej chwili napomknąć, jak to Wojciech Orliński często nie rozumie technologii – np. przypominając jego tekst o Qr Code’ach, w którym lamentował:

No ale prawo do walnięcia własnego QR albo Taga ma każdy. To znaczy, że nie wiesz z czym się połączysz, gdy to beztrosko wskanujesz na swoim smartfonie. Tam mogą być najpotworniejsze obrzydlistwa
jakby różniło się to w jakiś zasadniczy sposób od linków na stronach internetowych (też wszak nie wiemy, co się pod nimi kryje, póki nie klikniemy).

Sugerowałbym w ten sposób, że jego zdanie w kwestii wolności w Internecie (a zatem silnie związanej z technologią) nie powinno mieć specjalnie dużej wagi.

Było by to jednak zagranie a’la Orliński. Zamiast tego zaproszę go więc do rzetelnej dyskusji.

Chętnie dowiem się na przykład, czy faktycznie uważa, że okres obejmowania prawem autorskim utworów do 70 lat po śmierci autora jest sensowny w dobie cyfrowej, gdy wszak w dobie druku ten okres trwał jedyne 15 lat, i to licząc od daty publikacji.

Chętnie dowiem się, co sądzi na temat wypowiedzi przywoływanego przezeń jako argument na walkę z “piractwem” CD Projectu, że “piracka kopia nie oznacza niesprzedanego egzemplarza”.

Chętnie przeczytam jego zdanie na temat oraz ewentualną merytoryczną krytykę badań (np. rodzimych “Obiegów Kultury” czy tych zleconych przez rząd Szwajcarii) sugerujących, że “piractwo” de facto służy artystom (będąc zwyczajnie darmową promocją).

A może Orliński ma jakieś wyrobione zdanie na temat Nollywood, czyli nigeryjskiego przemysłu filmowego, kwitnącego pomimo (dzięki?) szeroko rozpowszechnionemu “piraceniu” lokalnych produkcji?

Oczywiście wymagało by to zagłębienia się w temat i zrezygnowania z łatwej demagogii “to wszystko korpo”, więc szanse oceniam raczej na niewielkie.