Wojtuś Fatalista i wolność w Internecie
Wolność w domenie cyfrowej to sprawa poważna – w zasadzie, z dnia na dzień coraz poważniejsza. Wraz z nowymi możliwościami, które daje Internet, pojawiły się nowe zagrożenia. Zagrożenia, które dla większości osób korzystających z Sieci zrozumiałe jedynie przez niedoskonałe analogie.
Z jednej strony walka toczy się o dostęp do informacji na temat szarych użytkowników Internetu. Dostęp, rzecz jasna, dla tych, którzy najwięcej mogą na nim skorzystać – korporacji czy służb. Z drugiej strony, i te pierwsze, i drugie zazdrośnie strzegą dostępu do informacji na swój temat, zasłaniając się interesem państwa czy (o ironio!) prywatnością.
Efektem jest zwiększająca się asymetria informacyjna. Korporacje i służby wiedzą o nas wszystko, my o nich – coraz mniej.
Asymetria ta dotyczy jednak nie tylko informacji. Występuje równie silnie, jeśli nie silniej, w domenie kultury. Przez prawo autorskie rozdmuchane do kuriozalnych rozmiarów (gdy powstawało, dzieła były nim objęte przez 15 lat od publikacji; obecnie to 70 lat po śmierci autora) zwykły obywatel nie może posługiwać się takimi środkami wyrazu, jak koncerny medialne czy korporacje, które stać, by innym korporacjom zapłacić za wykorzystanie wizerunków postaci, na których się wychowaliśmy, do sprzedaży nam produktów, których nie potrzebujemy.
Debaty dotyczące ACTA czy reformy prawa autorskiego dla niewprawnego oka wyglądają na rozgrywki, prowadzone między wielkimi graczami, na które (my, obywatele) nie mamy wpływu, i w których zawsze stoimy na przegranej pozycji. Wojciech Orliński, głośny sceptyk “walki o wolność w Internecie”, twierdzi, że skoro i tak nie mamy jak się bronić w rozgrywce gigantów, należy wspierać “gigantów płacących autorom”.
Uważam, że taki fatalizm i cynizm są nieuzasadnione, a nasza niemoc wynika tylko i wyłącznie z naszego o niej przekonania.
Internet nie jest czarno-biały¶
Przede wszystkim, obraz koncernów medialnych walczących z korporacjami zarabiającymi na przetwarzaniu treści, który prezentuje Orliński, jest niezmiernie uproszczony.
W wielu sprawach obie grupy współpracują, by zyskać jeszcze więcej przywilejów względem zwykłych śmiertelników. Na przykład obecnie dyskutowana w Stanach CFAA, która – proszę mi wierzyć bądź nie! – spowoduje, że osobom niepełnoletnim grozić będzie sąd i więzienie za sam fakt czytania niektórych (całkiem niewinnych) portali z wiadomościami.
Z naszego ogródka za przykład posłużyć może niesławne porozumienie negocjowane pomiędzy koncernami medialnymi a dostawcami treści w Polsce w sprawie udostępniania danych użytkowników bezpośrednio (bez wyroku sądu) właścicielom treści (czyli koncernom, bo przecież nie twórcom). Po zdecydowanej reakcji GIODO i organizacji pozarządowych zostało na szczęście zarzucone (choć podobne porozumienia zaczęły funkcjonować np. w Stanach).
Takim zakusom trzeba się przeciwstawiać. A jak pokazuje ostatni przykład, wbrew cynikom i fatalistom, przeciwstawiać się można.
Również w wielu sprawach, w których koncerny medialne i korporacje pokroju Google stoją faktycznie po dwóch stronach barykady, istnieją rozwiązania, które – wbrew jednym i drugim – zapewniają maksimum wolności obywatelom (piszę o “obywatelach”, ponieważ “użytkownikiem” się tylko bywa). Świat nie jest czarno-biały (o czym, jestem pewien, większości z Państwa nie trzeba przekonywać), niezależnie od tego, jak gracze po obu stronach (oraz Orliński) próbują przekonać nas, że są to kwestie albo-albo.
Mało tego! Założenia, na których linie takich sporów są budowane, bardzo często okazują się dyskusyjne. Koncerny medialne chcą, by wyszukiwarki cenzurowały linki do stron ułatwiających ściąganie mediów z Internetu. Tyle że jak pokazują badania, drugi obieg kultury – ten niemonetarny, oparty na dzieleniu się – pozytywnie wpływa na zyski! Założenie, że każda ściągnięta kopia to stracona sprzedaż okazuje się anachronizmem.
Szkodliwy fatalizm¶
Fatalizm Orlińskiego i jemu podobnych można by zignorować, gdyby nie był tak szkodliwy. Wolność w domenie cyfrowej, dostosowanie prawa (autorskiego, retencji danych, regulacji dotyczących neutralności sieciowej, i wielu innych) do czasów i technologii, w celu zapewnienia maksimum wolności coraz bardziej przecież “cyfrowym” obywatelom jest współczesnym odpowiednikiem walki o dostęp do środków produkcji.
Nie możemy dać się zamknąć w paradygmacie maksymalizmu prawnoautorskiego, chroniącego tak naprawde nie artystów (o czym sami artyści mówią!) a pośredników i odbierających nam, obywatelom, możliwość swobodnego korzystania z kultury, w której jesteśmy zanurzeni.
Nie możemy też pozwolić na permanente śledzenie każdego naszego ruchu i profilowanie wszystkich naszych zachowań. Ani na cenzurę treści, do których mamy dostęp, ze względu na interesy tego czy innego koncernu.
W demokratycznym państwie prawa to obywatele powinni być władzą zwierzchnią. Zamiast fatalistów, przekonujących nas o naszej własnej niemocy, potrzebujemy rzeczowej, merytorycznej debaty publicznej nad kwestiami związanymi z wolnością w Internecie.