Sam sobie winien
Scenariusz jest zadziwiająco powtarzalny: dziewczyna zostaje zgwałcona, często w jakimś odosobnionym miejscu i/lub po zmroku; z takich czy innych względów sprawa nabiera medialnego rozgłosu; wreszcie jakiś polityk (zaskakująco często jest to mężczyzna) zauważa, że jest to tragedia i nikt dziś nie może czuć się bezpiecznie, ale z drugiej strony powinna była to przewidzieć, gdyby może nie biegła po zmroku, lub ubrała się inaczej, lub nie była sama… Słowem, jakaś wersja “sama sobie winna”.
I zaczyna się zabawa. Obrończynie praw kobiet wytykają (słusznie) politykowi, jak bezduszna i obraźliwa jest jego wypowiedź, oraz że wywoływanie poczucia winy w ofierze jest zwyczajnie nieludzkie i nie powinno mieć miejsca.
Natychmiast pojawia się ktoś z bardziej prawej strony broniący polityka i jego wypowiedzi przed “histerycznym” atakiem, niczym przecież nie uzasadnionym, bo wszak wszyscy wiemy, że to tylko zdrowy rozsądek – “samotna kobieta nie powinna po zmroku” i tak dalej.
I to jest właśnie ten moment, w którym mam nadzieję kiedyś usłyszeć jak obrończynie praw kobiet (miast wdawać się w polemikę) chłodno pointują: “polityk powinien był to przewidzieć; sam sobie winien”.