Przejdź do treści

Pieśni o Bezpieczeństwie Sieci
blog Michała "ryśka" Woźniaka

O prawie autorskim w Budapeszcie

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.
Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

Dzięki Fundacji Asimowa oraz wspaniałym ludziom z budapesztańskiego hakerspejsa miałem okazję – wraz z małym polskim dream teamem jeżeli chodzi o temat reformy prawa autorskiego – uczestniczyć w warsztacie V4 Paradigm Shift in Copyright.

Słowem, dwa dni główkowania nad prawem autorskim w towarzystwie ludzi z całej Grupy Wyszehradzkiej.

Moim zdaniem głównym osiągnięciem spotkania było nawiązanie kontaktów, poznanie się wzajemne ludzi, którzy do tej pory znali się tylko z Internetów (lub zgoła nie znali się wcale) – oraz poznanie sytuacji związanej z prawem autorskim w ich ojczyznach. Nie nastawialiśmy się na wynalezienie genialnej formuły rozwiązującej problem praw autorskich w dobie cyfrowej. Zderzaliśmy swoje pomysły z sytuacją w innych krajach, oraz z pomysłami innych aktywistów.

Jeden niezmiernie ważny wynik udało się jednak osiągnąć: to dojście wspólnie do wniosku, że koniecznie musimy popracować nad językiem, którym mówimy. Cała dyskusja o prawie autorskim obecnie odbywa się w języku narzuconym przez jedną stronę, to zaś bardzo ogranicza możliwości wypracowania sensownych, kompromisowych rozwiązań.

Zaczęliśmy zatem tworzyć bardzo wstępne zręby nowego słownika.

Najważniejsze wydaje się ustalenie, że termin “własność intelektualna” jest absolutnie nie do przyjęcia. Po pierwsze, nic, co jest opisywane tym terminem, de facto nie jest własnością, a tylko czasowym monopolem. Po drugie, termin ten obejmuje sztucznie przede wszystkim:

  • prawa autorskie;
  • prawa do znaków towarowych;
  • prawa patentowe.

To są trzy zupełnie różne dziedziny, i powinny być traktowane kompletnie oddzielnie. Używanie tego terminu, czy tworzenie jakiegokolwiek synonimu, niepotrzebnie komplikuje sprawy (co bez wątpienia jest w smak zwolennikom używania tego terminu).


Osobiście dla mnie dodatkowym dużym plusem była możliwość spokojnego pogadania z Amelią Andersdotter. Drapiąca w mózg rozmowa o prywatyzacji infrastruktury, oraz związanych z nią problemami w podtrzymywaniu praw i wolności w Internecie. Ten temat jeszcze pewnie poruszę.