Prawo autorskie po ACTA
Niniejszy tekst ukazał się w numerze 28/29 (3497/8, 9/16 lipca) tygodnika “Przekrój”
Jako Internauta, jako odbiorca kultury, a przede wszystkim jako obywatel, wraz z tysiącami mi podobnych, 4. lipca świętowałem odrzucenie przez Parlament Europejski traktatu ACTA. Coś, co wydawało się jeszcze rok temu niemożliwe, stało się faktem – porozumienie, narzucone nam przez Stany Zjednoczone i interesy korporacyjne (bowiem nie oszukujmy się, że choć przez moment chodziło tu o ochronę samych artystów), po jednoznacznym i wyraźnym wyrażeniu o nim zdania na ulicach europejskich miast, zostało przez europosłanki oraz europosłów równie jednoznacznie i wyraźnie odesłane do lamusa.
Decyzja ta jest niezwykle istotna, nie tylko ze względu na triumf demokracji i wysłuchanie przez polityków głosu wyborców. Znaleźliśmy się bowiem w niezmiernie istotnym punkcie historii prawa autorskiego: mamy mianowicie szansę zacząć je reformować i dostosowywać do realiów, do możliwości technicznych, do praktyki codziennej korzystania z (i tworzenia!) kultury.
Dmuchanie prawa¶
Dotychczas prawo autorskie było zaostrzane, okresy jego obowiązywania wydłużane, środki egzekwowania wzmacniane. Dyskusja o nim była zawsze niezmiernie jednostronna – jedynie interesy twórców (pod którymi, rzecz jasna, kryły się przede wszystkim interesy dużych firm wydawniczych, fonograficznych, filmowych) były brane pod uwagę. Interesy odbiorców kultury były konsekwentnie pomijane, bo to przecież autorzy mają “moralne prawo” do utworu…
Od okresu ochrony trwającego niespełna 30 lat od daty publikacji utworu w początkach historii prawa autorskiego doszliśmy do okresu 70 lat po śmierci autora, co może oznaczać ponad wiek od stworzenia dzieła! Ponad wiek – w czasach, w których 10 lat to cała epoka (10 lat temu nie istniały jeszcze portale społecznościowe, Google było wyłącznie wyszukiwarką).
Zanim prawo autorskie zostało rozdmuchane do obecnych rozmiarów odbiorca kultury wychowany na danym dziele po wejściu w dorosłość mógł już z niego dowolnie korzystać, mógł przede wszystkim tworzyć bez ograniczeń swoje własne dzieła na nim oparte – ponieważ samo dzieło zdążyło już wejść do domeny publicznej, zasilić naszą wspólną pulę kultury.
Dziś, mimo, że Myszkę Miki narysował pierwszy raz w 1928 roku nieżyjący dziś od bez mała pół wieku lat Walt Disney, nadal nie mogę jej użyć w mojej twórczości bez zgody firmy Disney, właściciela praw autorskich. Moje interesy są nieistotne w zderzeniu z interesami koncernu.
Test Zosi¶
Decyzja Europarlamentu w sprawie ACTA jest pierwszą tak jednoznaczną, tak głośną decyzją przeciwną dotychczasowemu trendowi wzmacniania prawa autorskiego. To rodzi nadzieje na długo wyczekiwaną reformę prawa autorskiego – stworzonego przecież w czasach, w których tworzenie nowych kopii dzieł oraz ich dystrybucja były kosztownym i trudnym procesem, a autorzy oraz odbiorcy kultury stanowili dwie wyraźnie rozgraniczone grupy.
Dziś kopiowanie i dystrybucja dzieł w postaci cyfrowej jest banalnie prosta, błyskawiczna, globalna i w zasadzie bezkosztowa. Mogę wysłać zdjęcie, dokument tekstowy czy film na drugi koniec świata klikając kilka razy myszą. Wikipedia, YouTube czy Jamendo pokazują, że dziś rozdział na twórców i odbiorców jest sztuczny i przeszkadza w zrozumieniu kultury.
W czasach, w których do stworzenia grafiki czy wideo wystarczy sprzęt mieszczący się bez problemu w możliwościach finansowych klasy średniej oraz wolne oprogramowanie, którego można używać legalnie i za darmo (jak GIMP czy OpenShot), ludzie tworzą na potęgę – i nie powinno to nikogo dziwić. Zamiast więc tworzyć sztuczne bariery dla tej twórczości, czas zadbać faktycznie o interesy twórców i dostosować prawo autorskie do tych nowych realiów.
Twórcą jest bowiem przecież nawet 14-letnia Zosia, prowadząca swojego “blogaska”. Gdy znajdzie w Internecie zdjęcie słodkiego kotka (a słabość do kotków nie jest wśród Internautów niczym zaskakującym), będzie chciała się nim podzielić ze swoimi znajomymi. Kiedyś wycięłaby takie zdjęcie z gazety, wkleiła do zeszytu i pokazywała koleżankom na przerwach; dziś tę samą podstawową, naturalną potrzebę komunikacyjną Zosia realizuje, kopiując zdjęcie kotka i wklejając je na swój blog.
Problem w tym, że Zosia dokonuje tym samym naruszenia prawa autorskiego autora zdjęcia, ponieważ rozpowszechnia je bez jego zgody. Nieważne, że nie pobiera za to żadnej opłaty. Zosia narusza zapisy, których nie zna i których ma pełne prawo nie rozumieć – są na tyle skomplikowane, że nawet prawnicy nie chcą się na ich temat wypowiadać kategorycznie.
Dopóki prawo autorskie nie będzie przechodzić tego (zaproponowanego przez Jarosława Lipszyca) “Testu Zosi”, traktując realizowanie podstawowej potrzeby komunikacyjnej na równi z kradzieżą, dopóty nie będzie dostosowane do realiów XXI wieku. I zwyczajnie – nie będzie przestrzegane.
Po odrzuceniu ACTA w Europie mamy jednak wreszcie szansę rozpocząć poważną dyskusję o jego reformie. Oby starczyło nam sił, a naszym demokratycznie obranym przedstawicielom – odwagi wysłuchania ich wyborców.