Przejdź do treści

Pieśni o Bezpieczeństwie Sieci
blog Michała "ryśka" Woźniaka

Wolni i Zjednoczeni

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.

Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

Wolne jak w Wolności Słowa już nie wystarczy. Wolna Kultura już nie wystarczy. Dostępność już nie wystarczy. Otwarta Edukacja, Otwarty Dostęp, Otwarte Dane, Otwarty Rząd i Przejrzystość już nie wystarczą! Wszystkie te inicjatywy, same w sobie, nie są już wystarczające – nawet do tego, by osiągnęły swoje własne cele. Jeśli chcemy je osiągnąć, musimy koniecznie wyjść poza nasze bolączki i ulubione projekty, i stać się Wolni i Zjednoczeni.

Możliwe, że już widzieliście bądź znacie “Nadchodząca wojna z ogólnymi technikami obliczeniowymi”, wystąpienie Cory’ego Doctorowa na 28C3. Jeśli nie, czas nadrobić. A gdy to zrobicie, być może dojdziecie do wniosków podobnych do mojego – że każda z naszych małych (jakkolwiek niezmiernie aktywnych i wspaniałych) społeczności walczących o wolności, otwartość i dostęp jest sama w sobie słaba i narażona na marginalizację. Jak? Poprzez naruszenia wolności, którymi nasza konkretna społeczność się nie zajmuje.

Entuzjaści Wolnej Kultury, broniący Domeny Publicznej i namawiający artystów, by publikowali na otwartych licencjach typu Creative Commons – jak będziecie korzystać z takich “wolnych utworów” jeśli dostęp do nich jest zablokowany? Nie przez prawo autorskie (blokada, przeciw której walczycie), lecz przez środki techniczne, np. dostępność jedynie w jakimś zamkniętym formacie, którego nie możecie otworzyć bez drogiego, zamkniętego oprogramowania. Lub nawet gdy takie oprogramowanie dostępne jest za darmo, co jeśli jego twórca zdecyduje nagle to zmienić i odmówi Wam dostępu póki nie zapłacicie?

Promujący dostępność dla osób niepełnosprawnych, cóż z tej dostępności, jeśli treści będą tylko płatne, i dostępne tylko poprzez zamknięte, zablokowane przez twórcę oprogramowanie?

Twórcy i użytkownicy Wolnego i Otwartego Oprogramowania, cóż z Waszych wspaniałych platform i z dostępności kodu, jeśli nie możecie za ich pomocą cieszyć się z kultury i uczestniczyć w niej (choćby jako odbiorca) – ponieważ jest zamknięta, własnościowa? Co, jeśli nie możecie się z niej cieszyć, ponieważ nie jest dostępna dla osób niepełnosprawnych?

Aktywiści na rzecz Otwartych Danych i Przejrzystości, jak chcecie budować faktycznie i prawdziwie Otwarty Rząd, jeśli nie macie pełnej kontroli nad narzędziami, których rząd ten używa? Jak możecie korzystać z upublicznionych danych, jeśli są one udostępniane tylko w kolejnym zamkniętym formacie, nie wspieranym przez używane przez Was oprogramowanie?

I jak, wreszcie, prowadzić Otwartą Edukację i Otwarty Dostęp do prac naukowych, jeśli nie używamy wolnych i otwartych narzędzi oraz wolnych zasobów, które możemy udostępniać naszym uczniom i współpracownikom w sposób dostępny dla wszystkich zainteresowanych?

Jesteśmy wszyscy połączeni, nasze cele się przenikają; bardzo potrzebujemy siebie wzajemnie by móc je osiągać. Czemu wciąż działamy w odosobnieniu?


Zatem apeluję do Was wszystkich – Społeczności Wolnego i Otwartego Oprogramowania, Wolnej Kultury, Dostępności, Otwartej Edukacji, Otwartego Dostępu, Otwartych Danych, Otwartego Rządu, Przejrzystości, i wszystkie inne walczące o wolność, otwartość, dostępność… łączcie się! Starajmy się wzajemnie rozumieć, starajmy się wzajemnie wspierać. Starajmy się wzajemnie promować pomysły i idee realizowane w naszych projektach.


Gdy promujemy dostępność dla osób niepełnosprawnych, promujmy otwarte formaty, wolne oprogramowanie i wolne licencje na treść i zasoby. Gdy mówimy o wolności oprogramowania, pamiętajmy o potrzebach osób niepełnosprawnych i miejmy na uwadze, że potrzebujemy otwartych zasobów i treści, by wolne oprogramowanie było faktycznie użyteczne. Gdy walczymy o otwartość danych i rządów, otwierajmy je w pełni, aż do używania otwartych formatów obsługiwanych przez wolne oprogramowanie. Gdy uczymy, uczmy przy użyciu wolnych i otwartych narzędzi oraz wolnych zasobów i treści. Wreszcie, broniąc Domeny Publicznej i doprowadzając do publikacji dzieł i treści na otwartych licencjach w rodzaju Creative Commons, pamiętajmy by proponować i promować formaty plików, które umożliwią jeszcze większej liczbie ludzi dostęp do nich w sposób niepotrzebnie i sztucznie nie ograniczany.

I ostatnia uwaga – nie proponuję centralizacji! Wręcz przeciwnie, to byłoby kontrproduktywne – wciąż musimy być różnorodną, zdecentralizowaną, globalną społecznością samodzielnych inicjatyw. Postarajmy się jednak nieco lepiej komunikować, nieco lepiej współpracować. Postarajmy się pamiętać i być świadomymi wszystkich pozostałych członków tej wspaniałej, globalnej rewolucji tworzącej Kulturę Daru. I wspierajmy wzajemnie swoje cele gdy mamy okazję.

Towarzystwo czuje się oszukane

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.

Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

Towarzystwo Pomocy im. Brata Alberta, działające przy zakonie Albertynek, czuje się okrutnie oszukane.

Owóż w wyniku decyzji Komisji Majątkowej, w ramach rekompensaty za majątek zawłaszczony przez PRL, otrzymało ono grunty w Zabrzu. Grunty, których wartość oszacowana została na posiedzeniu Komisji przez osobę reprezentującą Towarzystwo (notabene, byłego oficera SB) na ok. 7mln zł; Komisja zaś uznała to za odpowiednią rekompensatę.

Towarzystwo, namówione przez tę właśnie osobę je reprezentującą, niezwłocznie sprzedało te grunty. Za ok. 7mln zł.

Jak się jednak okazało, operat szacunkowy wartości ziemi był zaniżony o ok. 27mln zł. Towarzystwo czuje się zatem okrutnie oszukane i domaga się w sądzie tychże 27mln zł. Od kogo? Od Skarbu Państwa.

Pomińmy tu cisnące się na usta pytanie, jaki proces myślowy doprowadził Towarzystwo do podjęcia decyzji, by w sprawie dotyczącej rekompensaty za majątek utracony w PRL wybrać na swojego reprezentanta byłego oficera tamtego reżimu. Dużo ciekawszą kwestią jest pytanie, jaki proces myślowy doprowadził Towarzystwo do uznania, że dobrym pomysłem będzie pozwanie Skarbu Państwa za oszustwo, w wyniku którego to Skarb Państwa faktycznie stracił 27mln zł. Towarzystwo zaś dostało dokładnie tyle, ile Komisja ustaliła, że powinno było dostać.

No i oczywiście ciekawe, co by na to powiedział św. Franciszek z Asyżu.

Warunki Korzystania ze Świadczonych Usług

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.

Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

Kolejna perełka podrzucona przez Sirmacika – stopka na jednej ze stron w Internetach:

“Zabraniam kopiowania i rozpowszechniania jakichkolwiek treści, w tym obrazków i kodu strony, zaglądanie do zawartość plików z rozszerzeniem .html/.php/.css/.js jest surowo zakazane.”

Gdy widzi się coś takiego, nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. To jest jednak część większego problemu – wszelkich ToS czy EULA, na które użytkownicy czasem nawet nie wiedzą, że sie zgadzają, lub co dokładnie jest w nich zapisane.

Niniejszym zatem, nawiązując do wspaniałej “End Vendor License Agreement”, postuluję wprowadzenie podobnej odpowiedzi na dostępne na stronach Terms of Service, w postaci Terms of Using the Service (“TOUTS”):

Wyświetlając mi treść swojej strony internetowej i/lub zapisując niniejsze Warunki Korzystania ze Świadczonej Usługi na dysku zobowiązujesz się, że:

  1. nie będziesz śledzić mnie w Internecie poza swoją domeną;
  2. śledzić mnie na swojej domenie możesz jedynie po wyraźnym wyrażeniu przeze mnie na to zgody;
  3. nie będziesz używać danych wytworzonych przeze mnie w żadnym celu bez uzyskania mojej wyraźnej zgody;
  4. w żadnym wypadku nie uniemożliwisz mi dostępu do danych wytworzonych przeze mnie;
  5. w pełni zastosujesz się do moich wszelkich żądań usunięcia danych wytworzonych przeze mnie, w tym kopii zapasowych, w pamięci podręcznej, itp.

Lub wersja krótsza, z odnośnikiem do TOUTS:

Wyświetlając mi treść swojej strony internetowej i/lub zapisując niniejsze Warunki Korzystania ze Świadczonej Usługi na dysku zgadzasz się na Warunki dostępne pod adresem: http://rys.io/static/touts-pl.txt

Jeszcze tylko wrzucić to do User-Agent String, tak, by pojawiało się w logach serwerów www (stąd też konieczność skrócenia TOUTS do minimum). W ten sposób będziemy mogli twierdzić, że:

  • TOUTS zostały zapisane na dysku, co stanowi wyrażenie akceptacji tych warunków;
  • w każdej chwili serwer mógł zaprzestać świadczenia usługi, jeżeli by uznał, że TOUTS są nie do przyjęcia – i nie zrobił tego, tym bardziej więc są wiążące.

Idea jest taka, by spowodować, żeby sami tzw. “dostawcy usług” w necie musieli przyznać, że TOUTS, a wraż z nimi ToSy wszelakie, są niewiążące.

Więc – zapraszam do rozsiewania, wrzucania do User-Agent String. Sugestie i tłumaczenia też są mile widziane. Kontakt do mnie jest dostępny, jest też wątek TOUTS na Diasporze.

Korporacyjny brak patriotyzmu

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.

Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

Portugalia jest “oburzona” (nie mylić z ruchem Oburzonych) tym, że koncern Jeronimo Martins – jeden z największych koncernów w tym kraju – postanowił najwyraźniej uciec przed rosnącymi podatkami (mającymi uratować Portugalię przed bankructwem), przenosząc się do Holandii.

Powstają grupy w mediach społecznościowych, ludzie zaś przysięgają nigdy więcej nie kupować w sklepach sieci, których JM jest właścicielem. Koncern “oskarżany jest o brak patriotyzmu”.

Chwila moment. Koncern, czyli ponadnarodowy twór czysto finansowy, stworzony w jednym jedynym celu – zwiększania zasobności portfeli jego właścicieli – oskarżany jest o “brak patriotyzmu”? Czy tylko mnie uderza to jako, delikatnie mówiąc, dziwne?

Jest to, rzecz jasna, prosta konsekwencja uznawania korporacji za osoby. Skoro są “osobami”, mają do nich zastosowanie kategorie (jak “patriotyzm”), które stosujemy do faktycznych, fizycznych osób. Tak?

Niestety, nie do końca. Korporacje są osobami tylko o tyle, o ile jest to dla nich wygodne. Gdy np. mogą powołać się na tajemnicę korespondencji i prywatność; albo gdy są traktowane jako “osoba” działająca “w imieniu” inwestorów i Zarządu, dzięki czemu ci nie ponoszą odpowiedzialności za jej działania; albo kiedy okazuje się, że darowizna wyborcza to forma “wolności słowa”, a z takiej wolności słowa korporacje chcą korzystać (de facto “kupując” wybory).

Nie ma jednak przy tym niczego, co by skłaniało je do postępowania etycznie. Wszystko, co korporacje robią (z naprawdę nielicznymi wyjątkami), jest obliczone na zysk, i tylko na zysk. Gdy przypadkiem zrobią coś etycznego, zwykle wynika to tylko z takiej czy innej analizy zysków i strat – np. biorącej pod uwagę wizerunek firmy. Jeżeli spojrzymy na to jak na działania osoby, zauważymy, że mamy do czynienia z psychopatą.

Dla Jeronimo Martins zmiana Portugalii na Holandię oznacza duży zysk w postaci mniejszych podatków. I pewnie oszacowało sobie, że straty związane z ewentualnym bojkotem w Portugalii będą sporo mniejsze. Patriotyzm nie ma tu nic do rzeczy, patriotyzm jest tylko normą społeczną obowiązującą osoby. Nie korporacje.

I choćby z tego powodu korporacje powinny przestać mieć uprawnienia osób. Jest to niebezpieczna fikcja, która w dużej mierze pomogła doprowadzić do obecnych problemów finansowych na świecie.

Albo – jeżeli jednak nadal traktujemy korporacje jak osoby – powinny je obowiązywać te same prawa, obowiązki i analogiczne możliwe kary. Rozwiązanie korporacji za rażące naruszenia prawa jako odpowiednik kary śmierci; zamrożenie aktywów na określony okres czasu jako odpowiednik więzienia. Współsprawstwo dla Zarządu i inwestorów w przypadku dokonania przestępstw.

Terrorystkoptery

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.

Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

Ach, 28C3 i Telecomix, jakaż inspiracja z Was płynie!

Na Kongresie w Berlinie było sporo quadcopterów, heksakopterów oraz innych latających i – co tu znacznie ważniejsze! – mogących zawisnąć w miejscu urządzeń radiem sterowanych. Bardzo fajna sprawa, bardzo fajni ludzie. To pobudziło mnie i współagenta Telecomiksa znanego jako pwntus do dyskusji, która z kolei doprowadziła nas do prostego wniosku:
Quadcoptery i inne, podobne urządzenia latające potrafiące wykonać zawis w miejscu, zostaną prawdopodobnie niedługo prawnie ograniczone tak, by szeroka publika nie mogła ich używać, zapewne jako “broń”, zapewne powołując się na “walkę z terroryzmem”.

Czemu, zapytacie? Owóż – temu!

Nagle każdy z niedużym budżetem jest w stanie dokładnie nadzorować działania Policji: filmować, strumieniować bezpośrednio do Sieci, nagrywać i dokumentować w czasie rzeczywistym. I to w sposób praktycznie niezauważalny dla samych filmowanych.

Z oczywistych względów to nie jest coś, co spodoba się Policji. Na przykład w Stanach od lat prowadzona jest kampania przeciw nagrywaniu policjantów na służbie, którą Policja (niestety) wygrywa, zabraniając obywatelom nagrywania ich akcji – co powinno przecież w demokratycznym państwie być całkiem zrozumiałą praktyką: obywatele powinni mieć możliwość dokumentowania tego, w jaki sposób bronione (lub naruszane!) są ich prawa. Z jednej więc strony, gdy obywatel nagrywa policjanta na służbie, jest “przestępcą” bądź zgoła “terrorystą”; gdy Policja na bieżąco śledzi tysiące ludzi, ingerując w ich prywatność i anonimowość – nie ma problemu. Cóż, świat pełen jest hipokryzji.

Wracając jednak do *kopterów. Zostaną zakazane, i to jako “narzędzia terrorystyczne”. Usłyszycie argumenty, że na przykład ułatwiają “terrorystom” umieszczanie ładunków wybuchowych lub sianie paniki, oraz że są bardzo trudne do przechwycenia gdy już wystartują.

I tu zaczyna się część ciekawa, uwaga: od lat mamy zdalnie sterowane urządzenia latające w postaci modeli samolotów i helikopterów, i nikt nie myślał o ich zakazaniu. Co więcej! Jako że są większe i mają znacznie większą moc, dużo lepiej nadają się do niecnych celów rzekomych “terrorystów” – pozwalają szybciej dostarczyć większy ładunek wybuchowy, na większą odległość, na przykład.

A jednak idę o zakład, że nie zostaną zakazane razem z *kopterami.

Powód jest prosty – urządzenia te nie potrafią zawisnąć niemal bezszelestnie i praktycznie bez możliwości wykrycia filmować, nagrywać, strumieniować przez dłuższe okresy czasu. Co z kolei jest niemal bez wartości dla “terrorystów”, jest natomiast niezwykle przydatne dla aktywistów dokumentujących działania Policji.

Zatem jedynym faktycznym powodem ewentualnego zakazania *kopterów jest fakt, że są idealnym narzędziem dla obywateli dokumentujących przemoc policji i inne nielegalne działania organów ścigania. Argument z “okropnego narzędzia terrorystów” będzie jedynie zasłoną dymną, aczkolwiek zapewne bardzo skuteczną i bardzo szeroko rozpowszechnianą.

A gdy usłyszycie plany zakazania używania *kopterów przez obywateli, wecie, że znaleźliście się niebezpiecznie blisko państwa policyjnego. I że czas coś z tym zrobić.


Aktualizacja:
Wygląda na to, że już się zaczęło.

IceWeasel i prywatność

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.

Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

Jakiś czas temu, Mozilla zdecydowała się zaimplementować funkcję “Nie Śledź Mnie” – ciekawy pomysł w czasach totalnego śledzenia użytkowników przez behemoty internetowe. Dość szybko zostało to też zaimplementowane w IE, co jest doskonałą nowiną (przy okazji, ciekawe, że na obu linkowanych stronach na temat tej opcji podane są informacje, jak ją włączyć u konkurencji).

Problem jednak polega na tym, że nie jest domyślnie włączona w Firefoksie. Więcej, jest nawet dość trudna do znalezienia dla szarych użyszkodników.

Czemu więc Mozilla nie włączy tej opcji domyślnie? Zasadniczo, mówi Mozilla, ta opcja ma odzwierciedlać “osobistą preferencję”, a jak każdy zacznie jej używać, nie będzie działać. No cóż, ja bym wolał zgłaszać osobistą preferencję do bycia śledzonym, zamiast musieć przekopywać się przez jakieś preferencje, by nie być.

Aż przyszło oświecenie! Debian (i kilka innych dystrybucji), zamiast Firefoksa dostarcza IceWeasel (z racji pewnych kwestii prawnych, w które nie będę teraz wchodził) – czyli Debianową wersję Firefoksa.

Tak, już pewnie domyślacie się do czego zmierzam! Skoro Debian i tak robi re-branding Firefoksa, czemu nie polepszyć prywatności użytkowników i nie włączyć Nie Śledź Mnie domyślnie? Jeden checkbox, nic więcej. Co Wy na to, Debian i inni?

Tak, wysłałem raport błędu mailem, czekam aż się pojawi.
Update: bug jest już na sieci.

Dobry Wujek Stal... Putin

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.

Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

Cytuję za Portalem Gazeta.pl:

Jego [Putina] zdaniem, politycy opozycyjni powinni stworzyć jakąś wspólną platformę “aby można było zrozumieć czego ludzie chcą”. Putin zwrócił uwagę, że w szeregach opozycji jest zarówno demokratyczna partia Jabłoko, Komunistyczna Partia Rosyjskiej Federacji oraz nacjonalistyczne i liberalne ugrupowania. “Trzeba będzie zapewne rozmawiać z każdym – w sprawie ich pretensji i problemów. To trzeba przemyśleć” – mówił premier.

Krótko mówiąc, Putin próbuje zbudować przekaz w stylu:

  • tak, jestem Dobrym Wujkiem, chcę Wam pomóc;
  • ale jesteście tacy niezdecydowani, i tyle macie różnych postulatów;
  • zdecydujcie się i wybierzcie coś, pogadamy.

Oczywiście jest to odpowiedź na trwające w Rosji protesty po sfałszowanych wyborach. I jest to bardzo sprytna, a zarazem bardzo, bardzo perfidna metoda poradzenia sobie z nimi. Z jednej strony buduje wizerunek Putina jako troskliwego Ojca Narodu, który Chce Pomóc; z drugiej (jednocześnie!) buduje obraz opozycji jako niepoważnych, skłóconych dzieciaków, bez silnego lidera, z postawą roszczeniową – chcących zabawek, ale nawet nie będących w stanie dogadać się, które dokładnie zabawki chcą.

I jest to niezwykle niebezpieczne. Mam nadzieję, że Rosjanie nie dadzą się nabrać. I mam nadzieję, że świat nie da się nabrać.

Ponieważ fakty są takie, że Putin nie jest “dobrym wujkiem” – a despotą. Opozycja nie jest “skłócona” – a po prostu różnorodna, czyli dokładnie taka, jaka powinna być. A rozwiązaniem nie jest próba dialogu z opozycją. Rozwiązaniem jest rozpisanie uczciwych, nie fałszowanych wyborów, niech ludzie sami wybiorą, czego naprawdę chcą.

Bo tak powinna działać demokracja.

Google Mail, czyli jak poczta staje się publikacją

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.

Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

Czy kiedykolwiek poświęciliście chwilę czasu na przeczytanie Regulaminu Usług Google? Jak zauważył Marcin “sirmacik” Karpezo, są tam pewne bardzo ciekawe zapisy. Dokładnie dwa punkty – 11.1:

Użytkownik zachowuje prawa autorskie i wszelkie inne przysługujące mu prawa do Treści, które Użytkownik dostarczał, publikował lub wyświetlał w Serwisie lub za jego pośrednictwem. Poprzez dostarczanie, publikowanie lub wyświetlanie treści Użytkownik udziela spółce Google bezterminowej, nieodwołalnej, obowiązującej na całym świecie (globalnej), bezpłatnej i niewyłącznej licencji na reprodukowanie, dostosowywanie, modyfikowanie, tłumaczenie, publikowanie, publiczne wykonywanie, publiczne wyświetlanie i rozpowszechnianie Treści dostarczanych, publikowanych lub wyświetlanych przez Użytkownika w Serwisie lub za jego pośrednictwem. Wyłącznym celem tej licencji jest umożliwienie spółce Google wyświetlania, rozpowszechniania i promowania Serwisów; licencja może zostać odwołana w odniesieniu do niektórych Serwisów, zgodnie z Dodatkowymi Warunkami ich dotyczącymi.

Oraz punkt 11.2:

Użytkownik uznaje, że na podstawie niniejszej licencji Google ma prawo udostępniać Treść innym podmiotom, organizacjom lub osobom fizycznym, z którymi Google współpracuje w celu wspólnego świadczenia usług, jak również wykorzystywać Treści w związku ze świadczeniem takich usług.

To ja może przetłumaczę. Poprzez zgodę na Regulamin (niezbędną do założenia konta), a potem poprzez “publikowanie” (doskonały dobór słów!) treści za pomocą Usług Google, każdy z Użytkowników zgadza się na to, że Google – wraz z partnerami! – dostaje pełne prawa nieodpłatnego robienia de facto co chce z tymi treściami.

Tak, tymi “treściami” mogą być Wasze najbardziej prywatne i osobiste e-maile na GMailu czy dokumenty na Google Docs. Ponieważ – zgodnie z Regulaminem – wysłanie przez Was prywatnego maila do znajomego czy ukochanej to nie “korespondencja”. To “publikacja”.

Publikacja – do której prawa dostaje od Was Google.

Occupy Gotham

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.

Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

Polecam szanownej uwadze zajawkę “Dark Knight Rises”, zawierającą m.in. taki ciekawy cytat:

“Nadchodzi burza, Panie Wayne… A gdy przyjdzie, wszyscy będziecie się zastanawiać jak mogliście kiedykolwiek sądzić, że możecie żyć tak bogato i zostawiać tak mało dla reszty z nas.”

Nie trzeba być mistrzem intelektu, by dostrzec w tym jasne nawiązanie do ruchu Occupy, głośno protestującemu przeciwko nieprawdopodobnym wręcz przepaściom pomiędzy tymi bogatymi, i tymi z pozostałych 99% społeczeństwa.

Można by rzec “mainstreamowa kultura zaczyna wreszcie dostrzegać ruch Occupy”. Problem niestety w tym, że cytat powyższy wypowiada Catwoman – zdecydowanie nie bohaterka pozytywna; oraz że to właśnie (najwyraźniej) główny bohater negatywny mówi mieszkańcom Gotham, by “przejęli kontrolę nad swoim miastem”.

Czyżby ktoś stwierdził, że do walki z Occupy czas zaangażować hollywoodzką machine propagandową?..


Aktualizacja 20.07.2012:
Najwyraźniej się nie myliłem – zresztą wpisuje się to w szerszy trend.

Copyfraud

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.

Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

Pisałem już o Wojnie z Radością, czyli nierównej walce, jaką wielki biznes – zbudowany w czasach trudnego kopiowania i dystrybucji dzieł kultury, kompletnie niedostosowany zatem do dnia dzisiejszego – wytoczył (przy pomocy prawników, polityków i mediów) własnym klientom.

Wojna ta jest nierówna podwójnie. Z jednej strony bowiem skostniałe instytucje i ich sprzymierzeńcy mają oczywiście nieograniczone – z punktu widzenia zwykłych śmiertelników – zasoby i możliwości walki (w tym na przykład tajne międzynarodowe traktaty handlowe, czy na naszym podwórku “porozumienia biznesowe” omijające wszelkie instytucje demokratycznego państwa). Z drugiej, wiele wskazuje na to, że jakich metod by nie używali, jakich środków angażowali i jakich sił nie rzucali do walki, nie za bardzo mają jak wygrać.

W żadnym razie nie przeszkadza to oczywiście światłym politykom (wspieranym bez wątpienia przez najlepszych ludzi, jakich organizacje “chroniące prawa autorskie” mogły znaleźć) proponować na przykład podatku na Internet. Tak – we Francji niedługo każdy użytkownik Internetu będzie płacił specjalny podatek, mający zrekompensować organizacjom “chroniącym prawa artystów” (bo przecież nie samym artystom, to wiemy) nielegalne kopiowanie, które odbywa się za jego pomocą.

Wystarczy chwilę się zastanowić, by dojść do oczywistego wniosku, że jest to forma odpowiedzialności zbiorowej. Każe się (podatkiem, czyli zwiększeniem kosztów) wszystkich użytkowników Sieci za akcje tylko niektórych z nich. Co więcej – jest to również naruszenie zasady domniemania niewinności. Zakłada się, że Internauci są winni. I tyle.

Oczywiście, można by się spodziewać, że w takim razie, skoro wszyscy Internauci we Francji płacić będą niejako abonament za nielegalne ściąganie mediów z Internetu, to ściąganie tychże mediów powinno stać się legalne. Nic bardziej mylnego. To, że już raz abonament zostanie opłacony, w żadnej mierze nie oznacza, że koncerny fonograficzne, medialne, filmowe i tak dalej nie mają ochoty zarobić na tym samym ponownie. Więc nie.

Ale cóż, przynajmniej pieniądze pójdą do artystów, umożliwiając im tworzenie dalszych wspaniałych dzieł, prawda? Niestety, i tu czeka nas nieprzyjemna niespodzianka. Zyski z podatku trafią bowiem wprost do wielkiej biurokratycznej machiny. I jak to w biurokratycznych machinach – najpewniej utoną.

Na tym etapie pewnie nikogo też nie dziwi, że same korporacje nie czują się związane prawami, na które tak głośno się powołują (czy nawet tych, które w zasadzie same napisały) – żądając na przykład tantiem za koncerty muzyki dostępnej na licencji nie wymagających ich płacenia; wykorzystując – bez uzyskania stosownej licencji – utwory w swoich własnych kampaniach medialnych przeciw (o ironio!) “piractwu”; czy wreszcie bezprawnie żądając zablokowania treści, do których praw nie posiadają.

Prawo autorskie jest nadużywane na potęgę, kompletnie nie dostosowane do ery cyfrowej, i zamiast artystom – służy korporacjom, których czas dawno już minął, a które zamiast dostosować się do nowych warunków, próbują dostosować warunki do siebie. Wymuszenie w majestacie prawa chyba najtrafniej oddaje tę sytuację.

Świadomość takiego stanu rzeczy przebija się do mainstreamu, mimo grubych milionów pompowanych w kampanie medialne i, co tu dużo mówić, bezczelną nieraz propagandę. A z mainstreamu zaczyna przebijać się też do elit politycznych – czego przykładem oczywiście niedawne wystąpienie komisarz Neelie Kroes, w którym nawołuje ona do (jakże potrzebnych!) zmian w prawie autorskim.

Pamiętajmy jednak, że jedna jaskółka wiosny nie czyni. Zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Europie, trwają prace nad ostrzejszymi (albo wręcz “drakońskimi”) regulacjami dotyczącymi egzekwowania praw autorskich.

Mamy jednak mocny sygnał, że są już politycy skłonni przyznać, że obecny model praw autorskich to porażka, i że zamiast silniejszej kontroli – potrzebujemy po prostu dostosowania prawa do nowych warunków i technologii.