Przejdź do treści

Pieśni o Bezpieczeństwie Sieci
blog Michała "ryśka" Woźniaka

Tolerancja dla Kościoła

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.
Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

Wyznawcy pseudotolerancji, pojedźcie do krajów arabskich ze swoimi poglądami. Jeśli wrócicie żywi, uklękniecie przed krzyżem i podziękujecie
bp Ryczan na mszy w intencji ojczyzny

Ja proponuję bpowi Ryczanowi również odbycie tej wycieczki. Jeśli wróci żywy, niech klęka przed kim i czym chce, ale niech uświadomi sobie prosty fakt, że tolerancja (w tym dla jego wiary!) pojawiła się w Europie nie dzięki Kościołowi, a pomimo niego.

Jeżeli zaś chodzi o “grzeszne skłonności seksualne”, odsyłam bpa Ryczana do jego zacnych kolegów; werset o belce w oku zapewne zna.

Użytkownicy i Obywatele

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.
Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

Kojarzycie zapewne zamieszanie wokół “porozumienia”, jakie przy współpracy MKiDN zawiązywane jest pomiędzy organizacjami zbiorowego zarządzania (jak ZAiKS), a firmami branży telekomunikacyjnej.

Można na jego temat powiedzieć bardzo wiele – chociażby, że jest to kolejna salwa w Wojnie z Radością – ale po spotkaniu Grupy Internet, w którym miałem okazję uczestniczyć, chciałbym zaapelować do wszystkich broniących praw w Internecie (i poza nim):

Nazywajmy rzeczy po imieniu – nie mówmy “Użytkownicy”, mówmy “Obywatele”!

W całej tej dyskusji obie strony przeciwstawiają sobie interesy właścicieli praw autorskich, branży telekomunikacyjnej oraz użytkowników. Otóż uważam, że takie stawianie sprawy automatycznie skazuje nas, organizacje i osoby walczące o ochronę praw podstawowych w Internecie, na porażkę.

Po pierwsze, ustawia to od razu dyskusję wygodnie dla drugiej strony. Jeżeli mówimy o użytkownikach, mówimy o osobach związanych umowami z dostawcami treści, o osobach korzystających z dóbr kultury. Krótko mówiąc, niejako na wejściu zgadzamy się na ich warunki i rozmowę na ich terenie. Państwo i demokracja lądują w ten sposób zupełnie na drugim planie.

Po drugie, coś, co dla użytkownika może wydawać się korzystne, dla obywatela może być absolutnie niedopuszczalne, i vice versa. Na przykład obniżanie kosztu dostępu do Internetu pod warunkiem zgody na korzystanie tylko z usług konkretnych dostawców treści (czyli naruszanie Neutralności Sieci) – dla użytkownika może to wyglądać na niezłą ofertę, obywatel powinien zdawać sobie sprawę, że szybko prowadzi to do zagrożeń demokracji (w tym chociażby wolności słowa).

Po trzecie – i najważniejsze – prawa i wolności, których bronimy, to prawa i wolności obywatela, nie użytkownika. Nie możemy się na nie bać powoływać, jeżeli mamy ich bronić. A pozostałym stronom tego sporu (i innych, podobnych) trzeba uświadamiać wciąż na nowo, że ludzie są najpierw obywatelami, potem dopiero użytkownikami.

Adhocracy i Net4Change

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.
Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

W zeszłym tygodniu (dokładnie 25-26.10) w Sztokholmie odbyły się dwa świetne wydarzenia wokół tematu hacktywizmu i tego, jaki wpływ na dynamikę zmian społecznych mają nowe technologie – zwłaszcza Internet i telekomunikacja.

Adhocracy

Pierwsze – Power of Adhocracy – to zorganizowane przez luźną grupę aktywistów spotkanie, “nieoficjalna rozgrzewka” przed konferencją dnia następnego. Aktywiści (w tym Jacob Appelbaum, jeden z twórców TORa) ze Stanów Zjednoczonych, przez Europę aż po Kenię mówili niezobowiązująco o swoich poczynaniach i pomysłach. Niestety, udało mi się dotrzeć tam dopiero pod koniec, co jednak wciąż oznaczało wesoły i ciekawy wieczór w towarzystwie prelegentów oraz wspaniałych gości z Telecomix.

Net4Change

Drugie to Internet and Democratic Change – już oficjalna, organizowana przez Julia Group w porozumieniu z SIDA, agencją szwedzkiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, konferencja z udziałem mediów i aktywistów z całego świata, z naciskiem głównie na Arabską Wiosnę.

Plan był pełen świetnych wystąpień, niestety wymagało to dokonania wyboru; ja ze swojego jestem zadowolony.

Scott Lucas z EA World View opowiadał o tym, jak nowe metody dotarcia do źródeł (sieci społecznościowe) i nowe media (blogi, strony internetowe) pozwalają na śledzenie i komentowanie sytuacji na całym świecie z dowolnego jego zakątka, jeżeli tylko jest tam dostęp do Internetu.
Stephen Urbach, hacktywista związany blisko z Telecomix, omówił “rewolucję z kanapy”, czyli jak hacktywiści, specjaliści IT, informatycy i programiści związani z Telecomix pomagali Egipcjanom przewalczyć blokady Sieci, które fundował im rząd Hosniego Mubaraka.
Mahnaz Afkhami, założycielka Women’s Learning Partnership opisywała narzędzia, które pomagają zmieniać kondycję kobiet na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej; zastanawiała się też nad nowymi sposobami walki z dyskryminacją kobiet na świecie.
Maryam Al-Khawaja mówił o roli mediów społecznościowych w przemianach zachodzących w Bahrajnie, i tym, że technologie te są tam używane przez obie strony (doskonałym tego przykładem był twitterowy feed konferencji, gdzie obecność nieprzychylnych aktywistom komentarzy umieszczanych z nowozałożonych kont była dość wyraźna).
Hamza Fakhr zaś – nieobecny fizycznie na konferencji z powodu nieprzewidzianych trudności, ale biorący w niej udział zdalnie przy pomocy połączenia audio-wideo – opisywał jak zmieniało się podejście do i użycie narzędzi ICT w czasie rewolucji w Syrii.
Dima Khatib i Sultan al-Quassemi, w panelu moderowanym przez Yasmine El Rafie, rozmawiali o tym, jak odebrali pierwsze informacje o wybuchu ruchów społecznych w Afryce Północnej, skąd brali dalsze informacje i jak stali się ważnymi źródłami dla innych. Nie zapominali też korzystać z mediów społecznościowych na scenie, podczas panelu.

Perełki

Bardzo ciekawie, jak zwykle zresztą, mówił Jacob Appelbaum: o inwigilacji i nadzorze, którym jesteśmy poddani – świadomie, lub nie; dobrowolnie, lub nie – nieustannie, a cenzurowanie Sieci (czy to pod płaszczykiem walki ze strachami typu “terroryzm” lub “pornografia dziecięca”; czy to bez żadnych płaszczyków, jak w Syrii czy Egipcie) jest tylko następnym, logicznym krokiem, oczywistym rozszerzeniem takiej inwigilacji i zaprzęgnięciem jej do pracy. Jedynym wyjściem jest użycie skutecznych mechanizmów zapewniających anonimowość i prywatność w Sieci – i muszą one być banalne w użyciu, aby były powszechne (tak, by używanie szyfrowania nie sugerowało automatycznie odpowiednim służbom, że “ktoś ma coś do ukrycia”). Anonimowość, ochrona prywatności i używanie silnych algorytmów szyfrujących muszą stać się domyślne, nie zaś opcjonalne! Pojawiły się też dwa bardzo ciekawe przykłady projektów, mających pomóc realizować te idee:

  • TAILS, czyli dystrybucja Linuksa skrojona na potrzeby użycia anonimowego, z zacieraniem wszelkich śladów i wykorzystywaniem tak mocnych mechanizmów szyfrujących, jak to tylko w danej sytuacji możliwe;
  • TORouter, czyli fizyczne urządzenie, które wpinamy do gniazdka i Sieci – po czym od razu możemy korzystać z poprawnie skonfigurowanego node’a sieci TOR.

Oczywiście, pojawia się natychmiast pytanie, czemu dostawcy usług nie oferują mocnej ochrony prywatności i anonimowości, oraz silnych algorytmów szyfrowania, domyślnie; czemu nie podejmują – krótko mówiąc – słusznych decyzji. Odpowiedź jest prosta, zdaniem Jacoba:

Wiecie czemu operatorzy nie podejmują słusznych, z punktu widzenia prywatności, decyzji za użytkowników? Ponieważ jesteście dla nich produktem.

Wystąpienie Jacoba na temat nadzoru zyskało na aktualności po konferencji, gdy w drodze powrotnej do Stanów został on zatrzymany na lotnisku w Keflaviku (co zresztą sam komentował z właściwą sobie swadą).

Największe jednak wrażenie (i jest co do tego ogólna zgoda) zrobiła Salma Said, rozmontowując popularne w świecie zachodnim przekonanie, że rewolucja w Egipcie była “internetową rewolucją”, że była pokojowa – i że się powiodła.

Rewolucja stała się pokojowa gdy w ciągu sześciu pierwszych godzin spaliliśmy 90% posterunków policji. Wtedy mogliśmy zacząć zachowywać się jak banda hipisów. (…) Rewolucja potrzebuje broni; gdybyśmy ją mieli, użylibyśmy jej. (…) Gdy zaczął się szturm na plac Tahrir, nie broniliśmy go facebookiem ani twitterem, tylko własnymi ciałami.

Co nie oznacza, że Internet nie odegrał swej roli w egipskim powstaniu; nie był jednak – zdaniem Salmy – nawet blisko bycia tak ważnym, jak się to przedstawia na Zachodzie.

Było to o tyle ciekawe, że równolegle w drugiej sali Slim Amamou podkreślał rolę Internetu i ICT w pokojowej przemianie, która zaszła w Tunezji. Było to szczególnie dobrze widoczne na (niestety) twitterowym feedzie tagu #net4change, gdzie równocześnie pojawiały się uwagi Salmy na temat przeceniania mocy Internetu w zmianie społecznej, i peany na jego cześć w słowach Slima. Podsumowanie wyszło spontanicznie od Salmy:

Internet jest ważny w rewolucji, ale zależy to od tego gdzie jesteś i co możesz zrobić.

Na koniec Hanna Hellquist, Sekretarz Stanu w szwedzkim Ministerstwie Spraw Zagranicznych, podsumowała konferencję mówiąc, między innymi, że Szwecja musi wysyłać jasne, jednoznaczne sygnały dotyczące wsparcia praw człowieka i wolności obywatelskich do krajów, z którymi utrzymuje stosunki. Nie zawsze jest to łatwe (trudno jest na przykład uzyskać wpływ na Chiny), ale jest konieczne.

To wystąpienie wywołało mieszane uczucia, brzmiało bowiem dziwnie w kontekście np. kontrowersyjnych zdarzeń wokół The Pirate Bay.

Miałem przyjmność zapytać o to p. Hellquist po jej wystąpieniu – przyznała, że jest to trudny temat, nie tylko zresztą ze względu na kwestie związane z cenzurą Internetu i walką z naruszeniami praw autorskich w Szwecji. W oczywisty sposób nie może jednak odpowiadać za całość funkcjonowania rządu Szwecji, zajmuje się wykonywaniem swoich obowiązków w zakresie, jaki jej przypadł.

Afterparty

…Czyli wspólne wyjście na piwo zdecydowanie było jednym z najciekawszych wyjść na piwo, w jakich w życiu brałem udział. Sam fakt tego, że w dyskusjach uczestniczyli aktywiści z całego świata, działający w każdy dostępny sposób – od bezpośrednich działań w Egipcie, przez szerzenie informacji i znajdywanie źródeł, aż po walkę o utrzymanie infrastruktury i zdobywanie dowodów nieczystej gry przez siły rządowe – było niezwykłe.

Same dyskusje, w oczywisty sposób związane z tematyką konferencji, zmian społecznych i Internetu (ale nie tylko!) były stymulujące, inspirujące i na pewno będą mnie drapać w mózg jeszcze przez długi czas.

Podziękowania: chciałbym podziękować w tym miejscu Marcinowi de Kaminskiemu, który zaprosił mnie w charakterze uczestnika na konferencję Net4Change oraz agentowi Telecomix Lejonet, który zaoferował mi możliwość skorzystania z jego gościnności jeżeli idzie o miejsce do spania.

Wojna z Radością

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.
Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

Jakiś czas temu miałem okazję przeczytać świetny artykuł na stronie Radia Wolna EuropaIran’s War On Fun. W telegraficznym skrócie doskonałe podsumowanie i analiza wojny, jaką totalitarny reżim w Iranie najwyraźniej wypowiedział… radości.

Obraz jest przerażający. “Domówki” kończące się chłostą; zabawa pistoletami na wodę rozpędzana przez służby policyjne; rajdy służb specjalnych na prywatne domy celem konfiskaty alkoholu; wreszcie – tragiczne wypadki przy próbach ucieczki z “miejsca zdarzenia” (czyli np. spotkania towarzyskiego, na którym są równocześnie młodzi przedstawiciele obu płci).

Nie ma żartów w Islamie. Nie ma humoru w Islamie. Nie ma radości w Islamie. Nie może być radości i uciechy w tym, co jest poważne
– stwierdził kiedyś ajatollach Chomeini, i zasadę tę w irańskim państwie religijnym władze starają się najwyraźniej wprowadzać z całą surowością i powagą. Widać to w artykule – jest to też wspaniale, plastycznie przedstawione w Persepolis, powieści graficznej na ten temat (oraz filmie na jej podstawie).

Świat zachodni patrzy na to ze zrozumiałym oburzeniem i obrzydzeniem…

…Po czym sam – z innych powodów, w inny sposób, w innym zakresie, ale jednak – robi to samo.

Trzy Wielkie Wojny

Zachodnia Wojna z Radością, jak pozostałe dwie obecnie trwające wielkie wojny świata zachodniego (Wojna z narkotykami oraz Wojna z terroryzmem), choć jeszcze nie nazwana oficjalnie, toczy się od lat, nabierając ostatnio rozpędu. Podobnie, jak tamte dwie wojny, ta również nie ma jednoznacznie określonego wroga (“terrorystą” czy “dilerem” może być przecież każdy) ani warunków zwycięstwa i zakończenia działań (nikt nigdy nie będzie mógł powiedzieć, że pokonano wszystkich “terrorystów”; podobnie jak nikt nigdy nie będzie mógł powiedzieć, że zlikwidowano wszystkie narkotyki).

I podobnie jak pozostałe dwie toczona jest siłami i środkami państw, często w sprzeczności z prawami i interesami obywateli, natomiast wyraźnie w interesie samych polityków i megakorporacji.

W wypadku Wojny z Terroryzmem napędzana jest (kosztem krwi i poświęceń dziesiątków tysięcy ludzi oraz za pieniądze podatników) koniunktura na zbrojenia, tak potrzebna po zakończeniu Zimnej Wojny w celu utrzymania molochów produkujących broń.

Jeżeli chodzi o Wojnę z Narkotykami ceną są ogromne koszty społeczne (choćby dzieciaków, którym więzieniem niszczy się życia za 3 gramy), a beneficjentem – rozrośnięty w Stanach system więziennictwa, oraz (znów) rynek zbrojeń.

Wojna z Radością prowadzona jest natomiast – i to jest nowość! – głównie na rzecz koncernów medialnych (choć i politycy wymiernie zyskują tu przy okazji). Gdyby to od nich zależało nazywała by się zapewne “Wojną z Piractwem”.

Na Zachodzie bez praw

Wojna ta rzadko toczona jest siłami policyjnymi czy wojskowymi, głównym polem walki są sądy i zmiany prawne. ACTA, czyli porozumienie “handlowe” mające na celu “walkę z naruszeniami własności intelektualnej”, które było negocjowane w tajemnicy przed obywatelami krajów, których ma dotyczyć, zostało ostatnio podpisane przez 8 państw (szczęśliwie, być może dzięki opozycji, którą udało się zbudować, nie ma wśród nich Unii Europejskiej). O tym, jak szkodliwa i niebezpieczna dla demokracji jest to legislacja można napisać książkę, wspomnę tylko o tym, że kontrolę nad wolnością słowa oddaje ona de facto w ręce korporacji.

W Stanach Zjednoczonych codziennością są procesy osób oskarżonych o naruszenia praw autorskich. Firmy, mające w porównaniu do zwykłego obywatela w praktyce nieograniczone środki, skarżą pojedynczych ludzi za ściągnięcie empetrójki z Sieci, na podstawie adresów IP – które najwyraźniej wystarczają do sądzenia za ściągnięcie pliku, ale które jak się okazuje nie są wystarczające np. do dokonania próby odzyskania skradzionego laptopa.

I wygrywają – naginając na przykład materiał dowodowy. I niszczą ludziom życia.

Zresztą, pal sześć ściąganie plików. ASCAP zażądało tantiemów od skautowej organizacji dla dziewcząt (odpowiednik polskiego harcerstwa) za piosenki “wykonywane” przez kilku-kilkunastoletnie dziewczęta przy ogniskach; wciąż też żądają tantiemów za “wykonywanie” popularnej piosenki urodzinowej Happy Birthday. Nie, to nie żart – zaśpiewanie odpowiednika polskiego Sto lat w miejscu publicznym w Stanach jest naruszeniem praw autorskich!

Oczywiście to wszystko w ramach “ochrony zysków artystów” – wszak “wszyscy doskonale wiemy”, że nic twórczego nie może się stać bez wynagrodzenia pieniężnego, zwłaszcza tego wypłacanego dekady po stworzeniu dzieła, prawda? Poza tym, działania należy oceniać po skutkach, a skutki są wspaniałe – dzięki ciężkiej pracy ASCAP i podobnych organizacji artyści tracą możliwość zarabiania.

We Francji, w której przeforsowano prawo HADOPI, przewidujące odcinanie od Internetu po trzecim “wykryciu” naruszenia praw autorskich (oczywiście nijak nie weryfikowanego sądownie, oczywiście bez domniemania niewinności, oczywiście prokuratorem, sędzią i katem są korporacje), pierwsi Internauci będą odcinani od Sieci już za chwilę.

Dalej na Starym Kontynencie, szef IFPI mówi czystym tekstem:

Pornografia dziecięca jest wspaniała! Jest wspaniała, ponieważ politycy rozumieją problem pornografii dziecięcej. Grając tą kartą możemy ich skłonić do działania i spowodować, by zaczęli blokować takie strony. A gdy już zaczną, możemy łatwo skłonić ich do blokowania stron umożliwiających dzielenie się plikami w Internecie.
Wynik? Pornografia dziecięca jest podstawowym argumentem wprowadzania filtrowania Sieci w Europie; w Stanach zaś doprowadziła do tego, że nastolatki, które sobie w szczeniackim wybryku wysyłają nagie zdjęcia na telefony mogą zostać skazane za posiadanie i rozpowszechnianie pornografii dziecięcej (prawo nieco złagodzono – teraz mogą uniknąć skazania jeśli zaraportują wysyłającego; skądś to znamy). Niech ktoś pomyśli o dzieciach!

Swoją drogą, polityków nie trzeba przekonywać o tym, jak wolność słowa jest upierdliwa i tylko przeszkadza. Rządy nakazują YouTube blokować dostęp do wideo z protestów (nawet tych pokojowych); we Włoszech proponowane są przepisy faktycznie blokujące wolność słowa (w wyniku których być może konieczne stanie się zamknięcie włoskiej Wikipedii); a w Kraju Wolności senatorowie z Nowego Yorku doszli do wniosku, że tej wolności słowa to ogólnie za dużo wszyscy mamy i czas ją ograniczyć, traktując nie jako przyrodzone prawo, a jako nabyty przywilej (mieszkańcom dawnego Bloku Wschodniego na pewno łezka w oku się kręci).

Nic więc dziwnego, że politycy aktywnie pomagają megakorporacjom w walce z Obywatelami – np. w Australii doszli do wniosku, że procedury pozywania tysięcy obywateli bez dokładnych danych są dla dużych firm bardzo niewygodne, więc pojawiły się już pierwsze pomysły, jak to firmom tym ułatwić. Ciekawe, że najwyraźniej nawet ich autorzy wstydzą się lub boją ich upubliczniania.

Domena Niepubliczna

Jednak, na szczęście, prawo autorskie zbudowane jest tak, że po określonym czasie dzieła przechodzą do domeny publicznej. Być może wyjściem jest korzystanie z tych dawniejszych dzieł i budowanie na nich?

Oczywiście. Niestety raz za razem rządy, pod naciskiem “artystów”, czy raczej firm posiadających prawa do dzieł, przedłużają okres ochrony. Ostatnio w Europie – z 50-ciu do 70-ciu lat.

Co więcej! Nawet gdy dane dzieło wejdzie do domeny publicznej, nie przeszkadza to raz na jakiś czas w wycofaniu go z powrotem pod “ochronę” prawa autorskiego; choć przecież autor już nie żyje i argument “dajmy mu zarobić, by obdarzył nas następnymi wspaniałymi dziełami” nie za bardzo ma jak funkcjonować.

Wojna z Radością toczy się więc nawet w obszarze, który teoretycznie powinien być już w zasadzie dla niej niedostępny. Dzieła w Domenie Publicznej to jest właśnie to, co Społeczeństwo miało otrzymywać w zamian za czasowy i ograniczony monopol na rozpowszechnianie i zarządzanie tym dziełem przez autora, czyli za prawo autorskie. Tymczasem ktoś nas z nich okrada. Może to jest właśnie kradzież dzieł?

Dziwna Wojna

Porównywanie irańskiego totalitaryzmu z tym, co serwują nam obecnie rządy w ramach dobrosąsiedzkich stosunków z korporacjami może trącić nieuprawnioną hiperbolą. Wydaje się jednak potrzebne, aby podkreślić wagę problemu. Za chwilę nasza wolność słowa, prywatność, domniemanie niewinności i prawo do sądu mogą być w rękach korporacji.

Pamiętajmy też, że żabę najłatwiej ugotować podnosząc temperaturę stopniowo: nie zauważy i nie będzie próbowała wyskoczyć. Nasze prawa on-line są właśnie gotowane. Stopień po stopniu, krok po kroku, w tajnych negocjacjach i z dala od blasku fleszy, pod płaszczykiem “walki z pornografią dziecięcą” lub “ochrony praw (martwych) autorów” są one nam odbierane i przekazywane w prywatne ręce. Często nawet tego nie zauważamy, a gdy zauważymy – ignorujemy, bo przecież “cóż możemy zrobić”.

Zrobić możemy sporo. Możemy pilnować, by nasi przedstawiciele głosowali na korzyść Obywateli, nie korporacji; możemy wspierać wolną kulturę i Domenę Publiczną, korzystając i promując dzieła dostępne w ich ramach – jeżeli zaś jesteśmy artystami (a często wystarczy do tego aparat), możemy aktywnie poszerzać ich zasoby; możemy monitorować zmiany w prawie i protestować te, które są szkodliwe dla naszych praw i wolności. Czas na rewoltę.

Parafrazując Chomeiniego:

Nie ma żartów w rozrywce. Nie ma humoru w rozrywce. Nie ma radości w rozrywce. Nie może być radości i uciechy w tym, co jest zyskowne
– nie pozwólmy, by stało się to rzeczywistością.

Boli mnie w krzyżu

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.
Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

Zacytuję abpa Michalika:

“Kto chce usunąć krzyż z przestrzeni publicznej w Polsce, ten chce swoją ideologię nienawiści, mojej racji, postawić na tym miejscu”
– źródło: portal Gazeta.pl

Słowem “albo krzyż, albo nienawiść”. Świat dzielony na “cywilizowany Kościół” i “barbarzyńców”. No proszę, wracamy do retoryki średniowiecznej. A co by szanowny arcybiskup powiedział, gdyby miast krzyża wisiała tam gwiazda Dawida? Półksiężyc? Dowolny symbol innej religii, czy może symbol Ateistów i Agnostyków?

Gdy prawo jest po stronie Kościoła, ten bezwzględnie z niego korzysta. Gdy jednak sytuacja prawna jest niekorzystna – jak w przypadku nieszczęsnego krzyża w Sejmie, a wcześniej krzyża pod Pałacem Prezydenckim – zawsze okazuje się, że prawo jest złe, a Kościół prześladowany. Najwyraźniej instytucja ta, mająca przecież pretensje do bycia wyznacznikiem moralności, sama prezentuje moralność Kalego (lub sporo gorszą).

Ewentualnym obrońcom krzyża (tak!) dedykuję cytat z Aleksandra Kwaśniewskiego:

“Pamiętamy, że ten krzyż został zawieszony tam w sposób niegodny tego symbolu”
– źródło: Wirtualna Polska


Na koniec przepraszam moich znajomych, którzy stworzyli tytułowy genialny slogan i użyli go właśnie podczas Akcji Krzyż pod Pałacem Prezydenckim, za bezczelne zagarnięcie go. Mam nadzieję, że mi jakoś wybaczycie.

Technologiczne Samouwielbienie

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.
Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

Zaczyna mnie martwić jak my, ludzie techniczni, popadamy w technologiczne samouwielbienie. Coraz częściej bardziej fascynujemy się świecidełkami i zabawkami (zwanymi też przez niektórych, cytując klasyka, “gównem w błyszczącym dresie”), mniej zaś starym, dobrym, inżynierskim podejściem i hakowaniem do kupy czegoś fajnego – przy czym Warszawski Hackerspace jest tu szczytnym wyjątkiem.

To może banalny przykład. Niedawno Telecomix wypuścił 54GiB (!!) logów z rozwiązań cenzurujących Sieć w Syrii. Chwilę wcześniej Apple miało swoją konferencję. Porównajmy ilość komentarzy na Slashdocie:

Nowa zabawka contra pojawienie się ogromnie ważnych i wyczerpujących, aktualnych informacji na temat naruszeń praw człowieka i cenzury w Sieci oraz technologii używanych w tym celu, zebranych “na gorąco” w strefie konfliktu społecznego, będącego niemal na pewno przełomowym momentem tej dekady, i to w momencie trwania gorącej dyskusji na temat wprowadzenia cenzury w Sieci w Europie.

Nowa zabawka wygrywa z niemal ośmiokrotną przewagą.

I Can Haz?

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.
Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

I Can Haz?

Zbliżają się moje 0x1A urodziny, czas spisać gdzieś listę życzeń mniejszych i większych. Niniejszym zatem:

A jeżeli zbierze się wystarczająco dużo chętnych do poważnego sponsoringu… To jest coś, co mnie ostatnio poważnie kręci: AI TouchBook.

Cisza Wyborcza w Polsce

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.
Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

Znane chyba wszystkim powiedzenie: gdzie dwóch Polaków tam trzy opinie polityczne, pięknie oddające nasze narodowe zamiłowanie do dyskusji politycznych, zamienia się w wielkiego, majestatycznego “słonia w pokoju”, powód ciężkiej ciszy z którą nie za bardzo wiadomo co zrobić, ale o której nie można za bardzo porozmawiać, w czasie ciszy wyborczej.

Jakie to piękne! I piszę to absolutnie bez ironii – to piękne, jak w imię naszego narodowego sportu (polityki) potrafimy powstrzymać się od naszej narodowej przyjemności: dyskusji o naszym narodowym sporcie.

Kibice i kampania

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.
Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

Jednym z najgorętszych tematów kampanii wyborczej stali się “kibice”. “Kibice”, którzy twierdzą, że są nękani i prześladowani przez policję i inne służby. “Kibice”, którzy twierdzą, że chcieliby spokojnie móc chodzić na mecze i cieszyć się sportem.

Owóż ja też chciałbym kiedyś pójść na mecz. Czemu nigdy nie byłem? Przez “kibiców”. “Kibiców”, którzy rzucają kamieniami, mięsem i bananami. “Kibiców”, którzy nie pozwalają udzielić konającemu koledze pomocy po czym robią szum jaka ta policja zła. Przepraszam, ale tacy “kibice” to zwykła gówniarzeria (niezależnie od wieku), która chuligańskim wyskokom próbuje nadać nimb “walki z systemem”. Słowem, kibolstwo.

Od razu zaznaczam, że prawdziwych kibiców znam i szanuję. Kibiców, którzy wspierają i wierzą w swoje drużyny; którzy potrafią przejechać pół świata po to, by na wyjazdowym meczu Drużyna nie grała sama. Takich, którzy wiedzą, że w pewnym sensie również sami reprezentują barwy swego klubu – i którzy wstydzą się za każdym razem, gdy słowo “kibic” pojawia się w jednym zdaniu z opisem kolejnego genialnego pomysłu jakiegoś barana.

Aktualizacja

Oczywiście powyższe w żadnym razie nie przeszkadza niektórym politykom w próbie zbicia kapitału politycznego małym kosztem; za chwilę usłyszymy znów, że żyjemy w drugiej Białorusi.

E-Podręczniki, Johnny Mnemonic, biznes i Sieć

To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.
Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.

Ostatnio obejrzałem sobie wreszcie cyberpunkowy klasyk – Johnny Mnemonic. Przy okazji (umysł mój dziwnymi ścieżkami chodzi) zauważyłem pewien schemat, który jest rzecz jasna świetnym fundamentem dla fabuły (choćby Johnny’ego Mnemonica właśnie), ale leży też u sedna wielu problemów ważniejszych i aktualnych.

Schemat:

  • jest jakiś poważny problem
  • istnieje rozwiązanie skuteczne, zdecydowanie pożądane dla ogółu, ale nie stosowane
  • stosowane jest rozwiązanie cząstkowe, najbardziej zyskowne dla jakiejś grupy kosztem społeczeństwa

Jak to wygląda w praktyce?

Johnny Mnemonic:

  • szaleje globalna epidemia;
  • wielka korporacja farmaceutyczna ma opracowany lek, który może wyleczyć na stałe;
  • sprzedają jednak (za grubą kasę) leki, które leczą tylko objawowo.

To teraz do kwestii szerszych i bardziej ważkich.

E-Podręczniki:

  • edukacja jest kluczowa, ale podręczniki drogie;
  • można by opublikować e-podręczniki na wolnych licencjach, rok rocznie oszczędność rzędu kilkuset złotych per uczeń;
  • to by nie było rzecz jasna zyskowne dla wydawców, więc kosztem rodziców i dzieci publikuje się papierowe podręczniki – które nie dość, że są drogie, to jeszcze niepraktyczne (pozdrawiam tu też ortopedów zmagających się z wykrzywionymi przez 6-kilogramowe plecaki kręgosłupami).

Kultura w erze cyfrowej:

  • kultura, by się rozwijać, potrzebuje możliwości cytowania i konsumowania dzieł, te jednak są częstokroć tak zamknięte w kleszczach skomplikowanych praw autorskich, że niemożliwe jest ich wykorzystanie;
  • można by zdigitalizować i wypuścić wszystko w sieć na wolnych licencjach, artyści zarobią swoje z datków i koncertów, ew. licencji na użycie komercyjne (np. odtwarzanie w pubach);
  • to jednak oznacza zbyt małe zyski dla pośredników (notabene kompletnie zbędnych w sytuacji, w której każdy artysta może bez specjalnego wysiłku dotrzeć ze swoim dziełem do odbiorców – przez Internet), więc zamiast tego zmienia się prawo, niszczy domenę publiczną, i tak dalej.

Niektóre przypadki są bardziej jednoznaczne i czarno-białe, niektóre wikłają się w odcienie szarości. Jeżeli idzie o e-podręczniki, oszacujmy, co jest ważniejsze dla naszego społeczeństwa – istnienie firm wydających podręczniki i zdywersyfikowanego rynku (lub: “bałaganu w podręcznikach”), czy tania edukacja dla naszych potomków.

A potem sfinansujmy z kiesy państwowej stworzenie e-podręcznika (może np. w drodze konkursu?) i wydajmy go na wolnej licencji, w otwartym formacie, w Internecie.

Podobnie z kulturą. Przykłady wykonawców udostępniających swą muzykę po prostu w Sieci (jak Radiohead czy z naszego podwórka Masala Soundsystem) oraz ogromnych społeczności twórców, wykonawców i odbiorców (jak Jamendo) pokazują, że model ten się sprawdza. Zresztą nie tylko w muzyce – również w produkcji wideo (choćby Pioneer One) czy grach komputerowych (ogromny sukces i kolejne edycje Humble Indie Bundle).

Wolny rynek nie jest dobrem samym w sobie, nie jest wartością absolutną. Jest środkiem do celu.

Czasem środek jest nieskuteczny i niepotrzebny, istnieje bowiem cel ważniejszy niż ten realizowany przy jego pomocy. Jak edukacja.

Czasem znów jego działanie jest zakłócone (tu: przez lobbying i praktycznie nieograniczone zasoby dużych graczy) i potrzebne są konkretne zmiany, by mógł faktycznie zadziałać. Jak w przypadku kultury w Sieci.