To jest bardzo stary wpis, opublikowany ponad 4 lata temu.
Możliwe, że nie odzwierciedla dziś poglądów Autora lub zewnetrznych faktów. Jest zachowany jako wpis historyczny.
Stwierdzić, że w Polsce w temacie ACTA ostatnio działo się dużo, to potężne niedopowiedzenie. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy płynnie przeszliśmy od informacji, że ACTA zostanie podpisana, przez protesty (rozlewające się na całą Europę), tak zwane “ataki” na strony rządowe, podpisanie umowy, wreszcie próby ponownego nawiązania dialogu – aż po obrót stanowiska rządu o 180 stopni i stwierdzenie, że porozumienie to jest passé.
Był to niezmiernie ciekawy, potężny zryw tak zwanych Internetów przeciw czemuś, co postrzegano jako zagrożenie dla wolności korzystania z tego narzędzia.
Spotkanie
Przede wszystkim – nikt z uczestników pamiętnego styczniowego spotkania z Ministerstwem Administracji i Cyfryzacji nie spodziewał się tego co miało nastąpić.
Z jednej strony jest to świadectwo zaufania, jakim organizacje pozarządowe darzyły rząd (pamiętając obietnicę z 18. maja 2011, że prace nad ACTA zostaną wstrzymane do momentu wyjaśnienia wszystkich wątpliwości); z drugiej – dowód kompletnej nieświadomości jeżeli idzie o wagę sprawy tego porozumienia ze strony odpowiedzialnych ministerstw: Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Gospodarki.
Po niezobowiązującym stwierdzeniu faktu, że porozumienie ma zostać podpisane w przeciągu tygodnia (czyli 26.01), przedstawiciele tych ministerstw najwyraźniej zamierzali po prostu przejść do następnych spraw.
W oczywisty sposób, nie było następnych spraw. Nastąpiło parę sekund ciszy, w czasie której przedstawiciele organizacji pozarządowych próbowali zrozumieć, co właśnie padło, prowadzący spotkanie minister Igor Ostrowski napisał jedną wiadomość na twitterze i zamarł w zaskoczeniu, przedstawiciele MG i MKiDN zaś wyglądali jak króliki na autostradzie, złapane w światła nadjeżdżającej ciężarówki: zaczynali rozumieć, że zbliża się coś niedobrego, ale jeszcze nie wiedzieli co i dlaczego…
Internety się budzą
Od tego momentu szybkość rozwoju sytuacji zaskoczyła wszystkich. Gdy pojawiły się pierwsze informacje o planach podpisania porozumienia, w Internecie zawrzało podobnie, jak zawrzało przy okazji Rejestru Stron i Usług Niedozwolonych. Różnice były jednak zasadnicza:
- temat ACTA obecny był w świadomości sporej liczby użytkowników Internetu od lat, napięcie się więc nabudowywało;
- zostały przez stronę rządową złożone pewne obietnice, które zostały w drastyczny sposób złamane, osoby śledzące temat czuły się więc oszukane;
- wyznaczona była konkretna, nieodległa data podpisania, czuć zatem było presję czasu.
Dodatkową niezmiernie ważną okolicznością był fakt, że protest angielskojęzycznego Internetu przeciwko SOPA i PIPA zakończył się dosłownie kilka godzin przed pojawieniem się informacji o planach podpisania ACTA, opinia publiczna była doskonale poinformowana o niebezpieczeństwach wynikających z tego typu regulacji i na bieżąco śledziła doniesienia z tymi tematami związane. Temat ACTA w naturalny sposób stał się kontynuacją doniesień o SOPA/PIPA, tyle że dotyczył już naszego podwórka.
Wszystko to spowodowało, że wyzwolona energia i aktywność Internetu były nieproporcjonalnie wyższa, niż w przypadku RSiUN. W przeciągu godzin zaczęły pojawiać się (zamiast, jak wówczas, listów otwartych i petycji) konkretne osoby organizujące manifestacje uliczne. Co niezmiernie ważne (i równie ciekawe), były to ruchy kompletnie oddolne, spontaniczne i nie związane z organizacjami pozarządowymi, które sygnalizowały problem ACTA od lat (jak Panoptykon, ISOC, FNP czy FWiOO).
Zasady działania
Bardzo szybko doszliśmy do wniosku, że musimy (jako organizacje pozarządowe zaangażowane w temat ACTA) przyjąć rolę ekspertów i koordynatorów – po prostu na nic więcej nie znajdziemy czasu (tu się nie myliliśmy, zabierało nam to 100% czasu przez bity miesiąc). Naszym zadaniem od tego momentu stało się:
- udostępnianie wiedzy, danych, pism, stanowisk dotyczących ACTA i dokumentów z nim związanych;
- reagowanie na bieżące wydarzenia związane z tym tematem, w tym tworzenie jednoznacznego komunikatu dla mediów i przez nie (czasem sytuacja zmieniała się dosłownie z godziny na godzinę);
- próba wpłynięcia na organizatorów protestów z całego kraju tak, by odbywały się one zgodnie z prawem, były skoncentrowane na temacie ACTA, pokojowe i w miarę możliwości skoordynowane w czasie.
Całkiem organicznie pojawił się wniosek, uznany za oczywisty, że konieczna jest zasada “no logo” – czyli protestowanie prywatnie, bez nazw partii, bannerów organizacji, przeciw konkretnej sprawie. Wywołało to pewne niezadowolenie różnych środowisk – każdy chętnie podczepił by się pod taki ruch i popromował jego kosztem. Doskonale jednak zdawaliśmy sobie sprawę, że jeżeli którejkolwiek opcji politycznej uda się podczepić, będzie to oznaczało przegraną: zostaniemy zaszufladkowani i wtłoczeni w stare kategorie, a tym samym strywializowani.
Kto nie skacze
Aż nadszedł dzień pierwszych protestów na ulicach – dziesiątki tysięcy ludzi w całej Polsce wyszły na 30-stopniowy mróz by dać znać o swoim sprzeciwie wobec porozumienia.
Takich protestów w Polsce nie było od lat 80-tych. Obejmowały cały kraj, i to nie tylko duże miasta; były skoordynowane w czasie; były pokojowe; wszystkie dotyczyły jednej konkretnej sprawy, wszystkie miały takie same hasła na ustach i transparentach; brali w nich udział ludzie związani z ruchami z całego przekroju odcieni politycznych, ale wszyscy zgodzili się brać udział bez barw partyjnych i organizacyjnych; co ciekawe, politycy głównych partii, próbujący podczepić się pod ten zryw, ponosili sromotną klęskę.
Dzięki wspaniałej, konsekwentnej postawie organizatorów protestów udało się obronić przed upolitycznieniem całej sprawy, dzięki czemu stali obok siebie przedstawiciele prawicowych bojówek i organizacji anarchistycznych, a wraz z nimi osoby prezentujące pełne spektrum poglądów politycznych. Nikt nie czuł się wyobcowany ze względu na opcję polityczną, za którą się opowiada. To zaś przekładało się na ilość osób na ulicach.
Oznaczało to również, że ani politycy, ani media tak naprawdę nie wiedzieli, jak te masy ludzi opisać, jak je skategoryzować. Nie mieściło się to w tradycyjnych sposobach opisywania protestów w Polsce. To działało na naszą korzyść. Jak się okazało, ani politycy, ani media w Polsce nie są gotowe, nie potrafią opisywać oddolnych inicjatyw dotyczących konkretnych spraw, działających ponad (lub poza!) utartymi podziałami politycznymi czy społecznymi.
Popularność stron rządowych
Ta niemożność zaszufladkowania skończyła się wraz ze “wzrostem popularności” stron rządowych – jak rzecznik prasowy rządu określił początkowo akcję DDoS koordynowaną przez Anonymous. Gdy tylko zrozumieli swój błąd, przedstawiciele rządu natychmiast skorzystali z okazji i zaczęli sprowadzać cały społeczny ruch przeciwników ACTA do “hakerów, terrorystów”, “atakujących” strony rządowe.
Oczywiście było to wyjątkowo wygodne dla strony rządowej (pozwalało przedstawić ruch anty-ACTA w bardzo negatywnym świetle) i dawało doskonały argument do odrzucenia postulatów tysięcy ludzi na ulicach i setek tysięcy w całej Polsce:
Nie ugniemy się przed szantażem.
Zdając sobie z tego sprawę, podjęliśmy próbę nawiązania kontaktu z Anonymous i doprowadzenia do zaprzestania ataków – i ku naszemu zdumieniu, udało się to osiągnąć.
Argument “z szantażu” został jednak użyty, i 26.01 ACTA została podpisana, również przez ambasadora Polski.
Protesty trwały jednak nadal – a media zaczęły publikować sondaże poparcia partii politycznych w związku z całym zamieszaniem.
Porozmawiajmy
To był właśnie argument nie do przebicia. Nagle okazało się, że to nie “anonimowi Internauci”, a konkretni obywatele z prawem głosu nie pochwalają tej decyzji. Dla rządu wreszcie przestał to być jakiś zryw dzieciaków, “piratów” i “hakerów”, a zaczął być poważny głos Wyborców, którego należy posłuchać.
Rząd uruchomił więc tryb ratowania sytuacji i na gwałt zaczął szukać sposobów “nawiązania dialogu” – czyli zrobienia czegoś, do czego nawoływaliśmy od lat… Natomiast Rzecznik Praw Obywatelskich, prof. Lipowicz, uznała w swoim stanowisku, że wskazane jest przeprowadzenie debat na największych polskich uczelniach.
My zaś postanowiliśmy spotkać się w naszym gronie i ustalić, co dalej, przy okazji dzieląc się naszą wiedzą z organizatorami protestów, dając im narzędzia i informacje niezbędne do skutecznego kontynuowania działań. Zorganizowaliśmy więc Improwizowany Kongres Wolnego Internetu.
Na tym etapie rząd sprawiał wrażenie zdesperowanego. Na dzień przed Kongresem (w piątek wieczorem!) dostaliśmy zaproszenie na debatę z premierem i ministrami, która miała odbyć się… w najbliższy poniedziałek. Mogło to być albo bardzo sprytne zagranie (nie dające nam czasu na odpowiedź, jako że zaczynał się łikend), albo desperacka próba jak najszybszego rozładowania sytuacji. Fakt, że obecność na Kongresie (z godzinnym tylko wyprzedzeniem) zapowiedział w ostatniej chwili Minister Boni, sugeruje jednak to drugie.
Automatycznie jednym z głównych, a zarazem najtrudniejszym celem Kongresu stało się wypracowanie odpowiedzi na zaproszenie na debatę. Doszliśmy do wniosku, że w świetle zapraszania z dnia na dzień oraz efektów ponad roku rozmów z rządem w tej sprawie, odpowiedź może być tylko jedna: odmowna.
Postanowiliśmy jednak włączyć się w debatę za pomocą kanałów elektronicznych – tym bardziej, że prócz dość niefortunnie wybranych Facebooka i Twittera (zamknięte, prywatne sieci) udało się namówić organizujące debatę Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji do uwzględnienia również starego dobrego IRC, w postaci moderowanego kanału na serwerach Telecomix.
Debata trwała nieprzerwanie przez 7 godzin (co oczywiście oznaczało, że nie brakło momentów humorystycznych). Najwyraźniej jednak rząd zaczął poważnie traktować ten temat.
Premier się mylił
Aż wreszcie 17.02.2012 premier przyznał, że się mylił. Nie mniej od nas zaskoczone tą decyzją musiało być Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które dosłownie na dzień wcześniej wystosowało kolejne pismo broniące ACTA – bo czymże innym niż zaskoczeniem można tłumaczyć nagłą nieobecność dyrektora Skoczka na ogłoszonej jeszcze przed decyzją premiera, a odbywającą się trzy dni tej pamiętnej dacie, debacie na Uniwersytecie Śląskim.
Nad czym tu debatować
Debata ta była o tyle ważna, że była pierwszą z postulowanych przez RPO debat uniwersyteckich na temat ACTA, która odbyła się już po zmianie decyzji premiera. Zamiast o ACTA, debatowaliśmy więc bardziej o prawie autorskim.
Ten trend był też widoczny w późniejszych debatach na uczelniach. W ten sposób, niejako przypadkiem, rozpoczęła się dyskusja o jakże potrzebnej reformie prawa autorskiego – w którą włączają się już również kręgi rządowe.